Gen. dyw. dr Izydor Modelski
„Trzeba rozrywać rany polskie, by się nie zabliźniły blizną podłości”.
W PRZEDEDNIU WOJNY (C.D.)
Wiadomo dzisiaj zupełnie pewnie, że plan operacyjny przeciw Niemcom nie istniał aż do kwietnia 1939 roku. Części takiego planu, jak na przykład „Plan rozwinięcia i początkowych działań” rozpoczęte zostały w 1939 roku” (Jaklicz). „Plan zachodni (14.III.1939) był przygotowywany” (Kopański). ,,Aż do roku 1939 żadna konkretna praca w tym kierunku nie była zrobiona” (Czyżewski). „Plan działań przeciw rozpoczęto rozpracowywać dopiero w styczniu 1939r Niemcom.” (Utnik)”.Plan operacyjny przeciw Niemcom nie istniał aż do kwietnia 1939 roku” (Grudziński).
Toteż zaczęła się nerwowa, gorączkowa praca. Pułkownik Jaklicz dniami i nocami nie opuszczał już swego gabinetu. Ślęczał bezustannie nad mapami, rysował sytuację, kombinował, obliczał. Jedynym jego wtajemniczonym współpracownikiem był podpułkownik dyplomowany Marecki. W świetle licznych sprawozdań oni dwaj ponoszą też całkowitą odpowiedzialność za nasz plan początkowego rozwinięcia oraz za takie a nie inne użycie wojsk poza dywizyjnych, jak kawalerii, czołgów i lotnictwa.
Odnosi się wrażenie na podstawie dotychczas posiadanych materiałów oraz analizy znanych nam stosunków, że role Generalnego Inspektora i Szefa Sztabu polegały raczej na wysłuchiwaniu referatów operacyjnych pułkownika Jaklicza i na zatwierdzaniu ich z mniejszymi lub większymi poprawkami.
Niesłychana wprost pracowitość w tym okresie generała Stachiewicza, pułkownika Jaklicza, podpułkownika Mareckiego oraz wszystkich oficerów, pracujących w Sztabie Głównym, a szczególnie w oddziale III, którzy „omdlewali ze zmęczenia i niewyspania”, zasługuje na pochlebne i wyróżniające podkreślenie.
Ich to jest zasługa, że w tak krótkim czasie zaistniał i był gotowy przynajmniej zaimprowizowany namiastek części planu wojny, jakim był wykończony w tym czasie plan początkowego rozwinięcia, plan fortyfikacji polowych, plan zniszczeń i plan transportów.
Był to rzeczywiście wysiłek gigantyczny. Tak mściło się nieróbstwo w dziedzinie operacyjnej Generalnego Inspektora, Szefa Sztabu i Szefa Oddziału III (oraz IV w dziedzinie zaopatrzenia) podczas spokojnych długich lat przedwojennych. Toteż praca ta niosła wszelkie cechy chaotycznej improwizacji.
Pułkownik Jaklicz:
„…Tempo nadane tej pracy przez Szefa Sztabu Głównego zasługuje na specjalne podkreślenie. Doprowadziło ono do tego, że już z końcem lipca przygotowania dokumentalne do wojny z Niemcami posunięte zostały prawie dalej, niż przygotowania do wojny z Rosją. Plan początkowego rozwinięcia, zarówno na szczeblu Naczelnego Wodza jak i Dowódców Armii, podobnie jak i wszystkie wynikające z niego pochodne, został całkowicie opracowany. Plan transportowy zarówno jednostek alarmowych, jak i mob. powszechnej, został wykonany i rozesłany w teren”. (…). „Z chwilą zaistnienia zagrożenia rozpoczęła się niesłychanie intensywna, nieznająca odpoczynku praca Sztabu Głównego, której celem było:
a) wprowadzenie] w życie planu strategicznego rozwinięcia sił polskich i stworzenie warunków pracy dla Dowódców Armii;
b) podwyższenie liczebności armii przez organizowanie nowych jednostek;
c) przygotowanie obronne terenu.
Nie mogę nie nadmienić, że praca ta odbywała się przy ciągłych alarmach płynących z Niemiec, Francji i Anglii.”
Pułkownik Kopański: „Z rozkazu pułkownika Jaklicza miałem zapoznać się z „Planem Wschodnim”, natomiast nie brać udziału w „Planu Zachodniego”. Dlatego też nie mogę podać podstaw koncepcyjnych lub wytycznych przełożonych, na których oparto „Plan Zachodni”. Zawierał on również właściwie tylko „Plan rozwinięcia i działań wstępnych”.
Gdy po upływie tygodnia od mego przyjazdu do Oddziału III S.G. nastąpiły wypadki polityczne, które w kilka dni zmieniły zasadniczo kierunek naszej polityki zagranicznej oraz postawiły nas wobec możliwości natychmiastowej wojny z Niemcami – byliśmy do tej wojny pod względem operacyjnym, przygotowania terenu i transportowym nieprzygotowani. Plan, w postaci zadań dla poszczególnych armii, bardzo zwięzłych wskazówek wykonawczych, ogólnego ilościowego O. de B Armii, został zatwierdzony przez Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Plan ten znajduje się w dokumentach byłego Oddziału III Sztabu Głównego…”
Major Czyżewski: „Plan wojny został pospiesznie wykończony i zatwierdzony przez Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych w kwietniu. Podstaw jego genezy powstania nie znam. Wiem tylko, że składał się on z zadań dla poszczególnych armii na okres wstępny oraz ogólnego ilościowego O. de B. armii i odwodów Naczelnego Wodza. Był to, więc raczej nie Plan wojny, a Plan rozwinięcia wstępnego”.
Był, więc wreszcie w marcu czy w kwietniu „Plan rozwinięcia i działań wstępnych”, choć jeszcze nie gotowy (Jaklicz, Kopański, Czyżewski i inni). Była raczej jego koncepcja. Był on zresztą antytezą wszystkiego, czego od lat nauczano w Wyższej Szkole Wojennej.
Pułkownik Jaklicz opisuje obszernie wszystkie ewolucje, jakie taki plan przechodził, z takich lub innych przyczyn, aż do wybuchu wojny. Analiza i szczegółowe omówienie tego planu jak i wypływających z niego wniosków wymagają oddzielnego i gruntownego, więc obszernego opracowania.
Charakter niniejszej pracy pozwala jedynie na podkreślenie kilku najbardziej charakterystycznych jego momentów:
z 39 dyw. piech. (plan mob.) rozstawiono wzdłuż granic — 22
z 2 bryg. panc. mot. (plan mob.) rozstawiono wzdłuż granic — 1
z 11 bryg. kawalerii (plan mob.) rozstawiono wzdłuż granic — 8
czyli w sumie z 52 Wielkich Jednostek (plan mob.) rozstawiono wzdłuż granic — 31 oraz nieomal 100 % brygady K.O.P. Innymi słowami: prawie dwie trzecie będącego — po zmobilizowaniu — do dyspozycji wojska użyto do osłony.
Jeżeli Niemcy na siedemdziesiąt milionów mieszkańców mogli (w danym okresie) przygotować sobie sto Wielkich Jednostek piechoty, to Polska, mając mniej więcej trzydzieści pięć milionów mieszkańców, musiała przygotować przynajmniej połowę, to jest pięćdziesiąt Wielkich Jednostek Piechoty. Wiemy dzisiaj, że Niemcy oceniali, że wystawimy siedemdziesiąt Wielkich Jednostek (generał Haider). Poza tym polska dywizja piechoty musiała być równie silna jak niemiecka, polska broń pancerna i lotnictwo proporcjonalne do liczebności i siły tych broni u Niemców.
Znany argument naszej biedy i braku pieniędzy? Gdyby ludzie, stojący od lat u steru Państwa i wojska uświadomili sobie, że jedyną ostoją Niepodległości Polski i możliwością jej zachowania jest dobre, pod każdym względem do wojny przygotowane wojsko, to pieniądze potrzebne znaleźliby choćby je mieli „spod ziemi wydrapać”.
Z braku wojska straciliśmy niepodległość w roku 1795 i z braku wojska straciliśmy niepodległość w roku 1939.
„…nie stać nas było na 10 miliardów złotych, rozłożonych na parę lat. Dziś przecież zapłaciliśmy setkami miliardów, nie licząc życia ludzkiego i tego wstydu, który oczy wypala, że Armia Polska, ta Armia, jedna z najdzielniejszych, w ciągu trzech tygodni przestała istnieć…” (L.dz.442/40).
Inne opracowanie o zaniedbaniach i winach rządów sanacyjnych wykazuje i udowadnia, że te 10 miliardów na uzbrojenie było można znaleźć, gdyby gospodarowano sumiennie, oszczędnie i rozsądnie. Tu właśnie widać brak tej „gry wojennej”, o której pisałem obszernie. Ta gra wykazałaby cały nonsens opierania planu obrony Polski przed Niemcami na 39 dywizjach piechoty, 2 brygadach pancerno-motorowych i 11 brygadach kawalerii przy kompletnym zaniedbaniu broni pancernej, lotnictwa, artylerii przeciwpancernej i przeciwlotniczej oraz fortyfikacji.
„To nie był „Plan obrony”, ale chyba tylko plan samobójstwa”.
Część duża winy za ten stan rzeczy spada na Szefa Sztabu Głównego i na Szefa Oddziału III, więc pułkownika Jaklicza. Ich rzeczą było przeforsować przygotowanie obronne terenu i tak silnego ogniowo i liczebnie wojska, jakiego Polska potrzebowała, aby się móc skutecznie obronić. Jeżeli nie mogli tego osiągnąć, to ich obowiązkiem było ustąpić i taki sam obowiązek mieli ich poprzednicy.
Ale tej gry wojennej nie było. Toteż plan „rozwinięcia i początkowych działań” nie był wynikiem długoletnich studiów i nie był oparty na konkretnych danych, ale nerwowej, gorączkowej pracy kilku tygodni. Był improwizacją w całym tego słowa znaczeniu. Sądzę, że pułkownik Jaklicz orientował się w niewłaściwości tego „kordonowego” rozstawienia nieomal całego wojska. Ale nie miał do dyspozycji stu dywizji, a nie chciał opuszczać dobrowolnie najbogatszych dzielnic kraju. Względy polityczne, prestiżowe i inne, niewojskowe, wzięły górę nad względami strategicznymi. To jest zawsze zgubne.
Przytoczyłem już sąd pułkownika Kędziora. Co piszą inni o tym planie:
Generał brygady S. S. Ładoś (L.dz. 407/39): „W wojnie można zwyciężyć tylko bronią, a nie gadaniem, toteż rozstrzygają tu nie polityczne względy, a tylko wojskowe konieczności i muszą być powzięte pełne decyzje. Czasowe oddanie terenu dla zachowania żywej siły jest często niezbędne, a w naszym wypadku było to wprost najwyższą koniecznością, choćby to wywołało niechęć części ludności, dotkniętej boleśnie taką ewakuacją. Tymczasem u nas rozhuśtano opinię publiczną demagogicznymi hasłami o marszu na Berlin, o zajęciu Wschodnich Prus itd., a tą demagogią posługiwali się nie tylko działacze cywilni, ale najwyżsi wojskowi, no i urządzili demagogiczną koncentrację i doprowadzili Naród i państwo do klęski i kompromitacji, jakiej świat nie widział…”
Pułkownik dyplomowany Duch Bolesław Bronisław (L.dz.42/40): „Wiedział nasz Oddział II doskonale nieomal o wszystkich W.J. nieprzyjaciela, gdzie są ugrupowane (podobno nie wiedział, gdzie jest 1 W.J.) —wiedział dokładnie, gdzie są, jakie zgrupowania.
Nasza odpowiedź rozciągnięcia się kordonem wzdłuż całej granicy politycznej — nie mogła być milej przywitana przez Generalny Sztab niemiecki na pewno. Do tego doszło jeszcze drugie wielkie szczęście Niemców — brak z naszej strony jakiejś zorganizowanej linii obronnej, na której by mogły były odchodzące W.J. zorganizować się — przecież do tej drugiej linii byłby się cały naród pchnął — taki był zapał…”
Pułkownik dyplomowany Schweizer (L.dz.594/39): „…brak planu wojny i operacji, czego wyrazem jest to, że dywizje niby perły na szyi kobiety, zostały rozproszkowane na granicach Polski, neutralna zaś linia obrony, Biebrza, Narew, Wisła do Wyszogrodu, Bzura, Pilica i Karpaty, nie została przygotowana nawet fragmentarycznie…”
Pułkownik Łakiński (L.dz.2795/40): „…Rozstawiono te kilkanaście dywizji, które zdołano zmobilizować, wzdłuż granicy od Łomży przez Poznań, Cieszyn do Tarnowa i spodziewano się, że Niemcy dadzą się tak zastraszyć jak Litwa w roku 1938…”
Podpułkownik dyplomowany Przybylski (O.III.N.D. — L.dz. 34/39) „Momenty zasadnicze słabości po stronie polskiej:
a) rozwinięcie sił na rozległym froncie, przy dużej sile przełomowej n-pl miał swobodę przenikania w głąb naszego ugrupowania na każdym dowolnie wybranym kierunku. Z drugiej strony znaczna część sił polskich pozostawała poza zasięgiem działań;
b) brak odwodów dla manewrowania;
c) brak odwodów Naczelnego Wodza.
Major dyplomowany Dudziński (O.III.N.D. — L.dz.961/39). „…niewłaściwy plan działań i ugrupowanie wstępne. W gruncie rzeczy nastawiono się przede wszystkim na jakąś lokalną „awanturę” gdańską, nie bacząc na zasadę, że trzeba być gotowym na najniepomyślniejszą ewentualność. Poza tym widać chęć utrzymania wszystkiego: i Pomorza, i Śląska, i Poznańskiego. Jest, więc skazana z góry na zagładę armia „Pomorze”, wciśnięta w ciasny „korytarz”, jest niepotrzebnie silna i wysunięta na zachód armia „Poznań”, która będzie wycofywać się nieomal bez nacisku, tylko pod groźbą obustronnego przeskrzydlenia, jest armia „Kraków”, dość silna, ale z obu skrzydłami zawieszonymi w powietrzu. Jest też fatalna luka na płd. od Częstochowy, na przypuszczalnym głównym kierunku działania npla (dawno meldowano silne zgrupowanie pancerne w rej. Wrocławia). Odwód, zgrupowany w rej. Warszawy i na płd. zach., gdyby się nawet zdążył zebrać, nie byłby w stanie działać na korzyść armii „Kraków” (niemożliwe w czasie i przestrzeni).
Jeden rzut oka na mapę, gdzie linia prosta, przeciągnięta od punktu granicznego polsko – słowacko – węgierskiego do Kłajpedy przechodzi na wschód od Warszawy, powinien wykazać, że zamiar przyjęcia bitwy z tyle silniejszym przeciwnikiem na zachodnim brzegu Wisły jest z góry skazany na niepowodzenie. W rzeczywistości nastąpiła klęska”. (…).
„Drugie niezmiernie szkodliwe doświadczenie, a właściwie przyzwyczajenie, (to) było lekceważenie i zaniedbanie technicznych środków walki. Jak wiadomo, wojna 1918-1920 przynosiła nam zwycięstwa, choć pod względem technicznym panował u nas, podobnie zresztą jak u naszych przeciwników, zupełny prymityw. Środki techniczne zastępowaliśmy, więc z przyzwyczajenia siłą żywą i uchodził naszej uwadze fakt, że dlatego musimy rozpraszać wzdłuż granicy stosunkowo bardzo duże siły i powstrzymywać nieprzyjaciela w sposób najbardziej nieekonomiczny.
Toteż wojna zastała gros naszych czynnych dywizji, a wiec najlepsze wojska, rozsiane w kordonie wzdłuż całej granicy polsko – niemieckiej, przy czym przynajmniej niektórzy dowódcy armii nie rozporządzali żadnym odwodem, nawet jednym pułkiem, ba — nawet jednym batalionem! W jaki sposób miała się wówczas zaznaczyć rola dowódcy armii? Zapewne nie siłą, bo jej nie miał, bo w odwodzie zostawił sobie rozkazy na papierze i własny samochód. W jaki sposób mógł skutecznie interweniować Naczelny Wódz, który porozrzucał dywizje wszędzie po trochu i nie miał, co przeciwstawić niespodziewanym działaniom przeciwnika i to nawet wówczas, gdy w dramatycznych, pamiętnych chwilach chwytał nas za gardło. Wtedy wyszła na jaw zupełna bezradność, czy też, jak kto woli, bezbronność na najwyższym szczeblu dowodzenia. Naszą doktrynę wojenną, a jest to bolesne przyznać, można scharakteryzować w dwóch słowach: rozwadnianie się.
Nie doprowadziło to jeszcze nikogo do powodzenia. Tą drogą, wyasfaltowaną ludzkim oportunizmem, wyszlifowaną kompromisem i brakiem charakteru, zjeżdża się gładko — ale tylko do przepaści…”
Oberst Xylander: Der Feldzug in Polen: „Pierwszą przyczyną, podług niego, jest niechęć do dobrowolnego opuszczenia choćby cala własnego terytorium, co doprowadziło do rozproszenia sił wzdłuż całej granicy.
Drugą przyczyną było niewzięcie pod uwagę, że sprzymierzeńcy nie będą mogli przyjść z pomocą w odpowiednim czasie i że, wskutek tego, Polska będzie musiała walczyć całkiem sama.
Inaczej by wojna wyglądała, gdyby Polacy się bronili na linii Biebrza — Narew — Wisła — San. Pozwoliłoby im to w każdym razie zyskać na czasie, a poza tym mogliby nawet zaoszczędzić siły, które by im pozwoliły na przeciwnatarcie. Pierwotny błąd rozwinięcia sił już nie był potem do naprawienia.
Trzecią przyczyną klęski była słabość lotnictwa, które od razu zostało zgniecione przewagą niemiecką, pozostawiając Niemcom całkowite panowanie w powietrzu.”. (Bellona, Nr 6/41).
Nasze rozwinięcie było chyba tylko bluffem, gdyż — wobec niewiary w wojnę generała Stachiewicza — sądzono, że i niemiecka koncentracja, tak dokładnie przez Oddział II Sztabu Głównego odtworzona i bezustannie podawana wszystkim naszym naczelnym czynnikom wojskowym do wiadomości, jest bluffem. Tym razem metody sanacyjno-legionowe zawiodły. Bluff się nie udał. Niemcy uderzyli. I to było jedną z wojskowych przyczyn naszej tragedii…
Pułkownik Jaklicz stwierdza, że Sztab dysponował zupełnie szczegółowymi wiadomościami odnośnie sił niemieckich, koncentracji, kierunków uderzeń, koncepcji walk, ukończenia mobilizacji i koncentracji, innymi słowy: Sztab posiadał znajomość doktryny przeciwnika i jego środków. Mimo to … wyraźnemu ugrupowaniu zaczepnemu przeciwnika przeciwstawia się kordonik, oparty o szablonową „myśl manewru”.
Gdy pewne szczegóły „Planu rozwinięcia i początkowych działań” dostały się do wiadomości szerszego ogółu wyższych oficerów dyplomowanych (gdyż sztaby armii otrzymały pierwsze wytyczne i zadania) czynione były z kilku stron próby, aby ugrupowanie wyjściowe zmienić jak również, aby wojsko pancerne i kawalerię użyć inaczej. Z setek sprawozdań wiemy, że dowódcy armii jak i grup operacyjnych i dywizji piechoty mieli duże zastrzeżenia odnośnie ugrupowania wojska i w tym duchu meldowali do Sztabu Głównego względnie do G.I.S.Z., ale … poza drobnymi, lokalnymi poprawkami nic nie mogli osiągnąć. (…).
Toteż oficer ze Sztabu Inspektora Broni Pancernej generała Piskora, podpułkownik dyplomowany Koperski, który od lat zagadnienie użycia broni pancernej na polu walki studiował w wojskowej prasie zagranicznej i na ten temat napisał dziesiątki artykułów w Przeglądzie Pancernym — nie mogąc dotrzeć do pułkownika Jaklicza, zwrócił się do podpułkownika Mareckiego z propozycją, aby całą posiadaną przez nas broń pancerną skoncentrować w ukryciu gdzieś w rejonie na południowy zachód od Warszawy i w chwili, gdy się niemieckie dywizje pancerne przebiją na nasze głębokie tyły, uderzyć na nie całą tą masą T.K. i czołgów, osłonioną i wspartą całym rozporządzalnym polskim lotnictwem i w ten sposób unicestwić tę najgroźniejszą naziemną broń niemiecką. Podpułkownik Marecki propozycję tę odrzucił, odpowiadając sucho i wyniośle, że tak, jak plan przewiduje, jest broń pancerna lepiej użyta.
W międzyczasie nadszedł maj. Pułkownik Jaklicz (L.dz.1690/40) pisze: „ W czasie od 12.V. do 5.VI. brałem udział w konferencjach w Paryżu i z misją angielską w Warszawie. Nie mogę, więc dokładnie i szczegółowo odtworzyć przebiegu zwiększania pogotowia. Ponieważ jednak i Szef Sztabu był bezpośrednio zaangażowany w konferencjach angielskich, praca operacyjna uległa pewnemu zahamowaniu”.
Nie ulega kwestii, że obie te konferencje były ważne. Ale przy naszym kompletnym nieprzygotowaniu planów operacyjnych i wojny prace operacyjne chyba były jeszcze ważniejsze. Czy nie było więcej poważnych wojskowych na wysokich konferencjach, jak tylko właśnie generał Stachiewicz i pułkownik Jaklicz, którzy aktualnie pracowali „z największym pośpiechem” nad przygotowaniem właśnie tych „planów operacyjnych”? Przecież do „bezrobotnych” w owym czasie zaliczyć należy generała Sosnkowskiego i generała Piskora (nie wymieniając całego szeregu innych, którzy do tej misji przeważnie się nie nadawali), a z pułkowników dyplomowanych przede wszystkim pułkownik dypl. art. Kopański, Szef Oddziału III, który „…z rozkazu pułkownika Jaklicza zapoznawał się z planem wschodnim, natomiast nie miał brać udziału w opracowywaniu planu zachodniego” (płk Kopański, L.dz. 325/39).
Przecież nie mogło nastręczać najmniejszych trudności „wtajemniczenie” czy to wyżej wymienionych generałów, czy to pułkownika Kopańskiego w nasze tak ubogie zamiary operacyjne i w nasze jeszcze uboższe możliwości. Toteż trudno się domyślić, dlaczego tylko ci dwaj ludzie, generał Stachiewicz i pułkownik Jaklicz przy współpracy trzeciego „wtajemniczonego”, podpułkownika Mareckiego, sami wzięli całą pracę na siebie, którą potem Wódz Naczelny miał aprobować i wykonywać. Złośliwie można by twierdzić, że pilnowano tak tej tajemnicy, aby zawczasu nie przyznać się przed szerszym gronem do kompletnego nieróbstwa w dziedzinie operacyjnej w latach ostatnich i nie kompromitować siebie i całego przyszłego Naczelnego Dowództwa zbyt wcześnie.
Powyższa notatka, którą odtworzyłem z byłym protokolantem konferencji polsko-angielskiej w Warszawie już na terenie londyńskim w dniu 1 maja 1941 roku, wykazuje najlepiej, że nasi delegaci na tak — z naszej strony — pojętą konferencję, nie potrzebowali nawet być zbytnio wtajemniczani w szczegóły naszych planów. Odpowiedzi generała Stachiewicza: „Naprzód bronić, potem atakować”, w końcu: „na kilku” same najlepiej charakteryzują generała Stachiewicza i metody systemu.
W maju 1939 roku — już po odjeździe generała Ironside — przyjechała do Warszawy komisja angielska w składzie: — brygadier E. Clayton[1], komandor H.B. Rawlings, płk lotn. A.P.D. Davidson, celem przeprowadzenia rozmów sztabowych na temat wojny z Niemcami. Z polskiej strony w rozmowach brali udział: — Szef Sztabu Głównego gen. Stachiewicz, z-ca Szefa Sztabu do spraw op. płk dypl. Jaklicz, doraźnie powoływani: — z-ca Szefa Sztabu gen. Malinowski, Szef Sztabu Lotn. przy S.S. gen. bryg. Ujejski, pomocnik z-cy S.S. do spraw op. ppłk dypl. Marecki, oraz mjr dypl. kaw. Dziewanowski jako tłumacz i protokolant oraz sekretarz. Poza tym też byli powoływani również inni specjaliści i rzeczoznawcy.
Mówiono i pisano po francusku. Major dypl. Dziewanowski, władający również angielskim, nie zdradzał się ze swej umiejętności. Rozmowy były wzajemną wymianą informacji bez powzięcia końcowych uchwał czy postanowień. Odbyło się około dziesięciu posiedzeń po kilka godzin każde.
Na jednym z posiedzeń Anglicy spytali się, jaki jest nasz plan operacyjny przeciwko Niemcom. (Dosłownie brzmiało to mniej więcej: Co wy chcecie robić?).
Odpowiedział na to generał Stachiewicz: — „Naprzód będziemy się bronić… Później, gdy sprzymierzeni przejdą do ofensywy, będziemy również atakować…”.
Na to spytał się brygadier Clayton: — „Na jakiej linii chcecie się bronić?”. Odpowiedź generała Stachiewicza brzmiała: „Na kilku”.
Anglicy więcej pytań na ten temat nie stawiali.
Po tym posiedzeniu, gdy się wszyscy już rozeszli, pułkownik Jaklicz wraz z majorem Dziewanowskim pozostali na sali i porządkowali papiery. Wtedy major Dziewanowski spytał pułkownika Jaklicza: „Czy w ogóle nie będzie Anglikom podany do wiadomości nasz plan operacyjny przeciw Niemcom?”. Na to pułkownik Jaklicz odpowiedział: „Nie. Plan ten jest bardzo tajny. Zna go tylko: Marszałek Rydz-Śmigły, generał Stachiewicz i ja, (pułkownik Jaklicz)” oraz dodał: „może jeszcze częściowo ppłk Marecki”. Na to major Dziewanowski zapytał pułkownika Jaklicza, czy plan operacyjny przeciw Niemcom nie jest znany Szefowi Oddziału III pułkownikowi dypl. Kopańskiemu. Pułkownik Jaklicz odpowiedział, że „nie”.
Gdy po tym posiedzeniu major Dziewanowski pisał sprawozdanie, przyszedł do jego pokoju major dypl. kawalerii Grudziński i zobaczywszy jego pracę zdziwił się nad formą pisania tego sprawozdania. Nie był to, bowiem protokół w dosłownym tego słowa znaczeniu, uwidoczniający zapatrywania i postulaty obu stron oraz wnioski w formie uchwał, lecz jedynie opis przebiegu rozmów. Na to mu powiedział mjr Dziewanowski, że otrzymał rozkaz od pułkownika Jaklicza, aby w takiej formie pisać sprawozdanie.
W tym momencie wszedł do pokoju Jaklicz. Na jego zapytanie, o czym panowie rozprawiają, major Grudziński nawiązał do pisanego właśnie przez majora Dziewanowskiego sprawozdania i rozmowa przeszła na plan operacyjny przeciw Niemcom. Na wysunięte przez majora Grudzińskiego zastrzeżenia odnośnie rozparcelowania jedenastu naszych brygad kawalerii na wszystkie armie, pułkownik Jaklicz odpowiedział, że nie mamy dowódców, którzy by umieli użyć większe zgrupowania kawalerii. Na to odpowiedział major Grudziński:
— że popełniamy ten sam błąd, jaki popełnili w 1914 roku Austriacy i Moskale, dając każdej armii po jednej dywizji kawalerii;
— że w ten sposób oni zmarnowali bezużytecznie swoją kawalerię i że my w ten sam sposób naszą bezużytecznie zniszczymy;
— że kawaleria jest bronią wybitnie ofensywną i że tak ją należy użyć;
— że brak wyższych dowódców kawaleryjskich, nie nadających się według zdania pułkownika Jaklicza do dowodzenia większymi masami kawalerii, nie może być powodem do nie użycia tak Wielkich Jednostek kawalerii, gdyż mogą nimi dowodzić dowódcy, nie pochodzący z kawalerii.
Pułkownik Jaklicz odrzekł, że nie może zmienić decyzji już raz powziętych, ale prosił majora Grudzińskiego o bliższe sprecyzowanie jak sobie wyobraża użycie kawalerii w przewidzianym planie operacyjnym przeciwko Niemcom. Major Grudziński podkreślił, że armii „Poznań”, dowodzonej przez generała Kutrzebę, należałoby przydzielić kilka brygad kawalerii (możliwie jak najwięcej), celem rzucenia ich w kierunku na Szczecin w chwili, gdy ruch pancernych wojsk niemieckich już się zaznaczy w kierunku Pomorza i Łodzi. Koncentracja bowiem niemiecka oraz wnioski ze studium mapy i konfiguracji granicy polsko – niemieckiej wskazywały, że takie właśnie a nie inne będzie uderzenie niemieckie.
Pułkownik Jaklicz odruchowo zareagował, że w ten sposób stracimy natychmiast całą kawalerię. Major Grudziński odpowiedział, że tak czy owak ją stracimy. Kawaleria użyta w obronie zginie natomiast zupełnie bezużytecznie. Kawaleria zaś użyta w masie, jako broń wybitnie ofensywna na przykład w kierunku Szczecina, niewątpliwie również zginie, ale odciągnie przede wszystkim pewną ilość niemieckich jednostek pancernych, jak również lotnictwa na jej zwalczenie. Wiadomo, bowiem, jak Niemcy są wrażliwi na wszelkie działania na ich terenie oraz na zagrożenie ich tyłów. A odciągnięcie tych sił niemieckich z głównego placu boju odciąży znakomicie nasze walczące Wielkie Jednostki piechoty, umożliwi im walkę w korzystniejszych warunkach i przedłuży naszą obronę.
Pułkownik Jaklicz odpowiedział, że ma dużo zastrzeżeń przeciwko takiemu użyciu kawalerii, że tym niemniej projekt majora Grudzińskiego uważa za ciekawy i do dyskusji. Podkreślił również, że pragnie do rozmowy na ten temat jeszcze powrócić. Niestety, do tej drugiej rozmowy już nigdy nie doszło.
Interesujące jest tutaj zdanie pułkownika Jaklicza, wypowiedziane w maju, że „nie może zmieniać decyzji już raz powziętych”, a sam w swym sprawozdaniu(L.dz. 1690/40) opisuje „ewolucję planu operacyjnego”, która polegała właśnie na bezustannej zmianie decyzji w czerwcu, lipcu i sierpniu. Ciekawa jest też opinia pułkownika Jaklicza, że „nie mieliśmy wyższych dowódców, nadających się do dowodzenia Wielkimi Jednostkami kawalerii”.
Pomijając generała Rómmla, który już w roku 1920 dowodził korpusem kawalerii, który ostatecznie rozbił Budionnego, byli przecież jeszcze generał Anders i generał Podhorski, obaj cieszący się w wojsku opinią poważnych wyższych dowódców kawalerii.
Nasuwa się teraz pytanie, czy poza „Planem rozwinięcia i działań wstępnych” był też jakiś „Plan wojny”? Czy rozpatrzono różne możliwości przebiegu kampanii i reakcje z naszej strony na nie? Czy zadano sobie pytanie: „Co dalej”? Przecież znano zasadę Napoleona („być silnym w obranym miejscu i czasie” — którą to zasadę Niemcy podnieśli do dogmatu i w taktyce, i w operacjach, i w strategii, i ten ich Schwerpunkt figurował w ich wszystkich instrukcjach bojowych, tak poszczególnych rodzajów broni, jak w F.U.G., oraz we wszystkich nieomal artykułach na tematy taktyczne czy operacyjne w Militdrwochenblatt, Wehr und Wissen i niezliczonych innych pismach wojskowych. Komunikaty Oddziału II też od lat bezustannie podawały doktrynę niemiecką i bardzo dokładne opisy przebiegu wielkich manewrów niemieckich z rozkazami operacyjnymi włącznie.
Nie ulega chyba kwestii, że front nasz „cieniutko rozciągnięty”, nieposiadający na odcinkach armii lokalnych nawet dowódców, pęknie, bo pęknąć musi przy silniejszym uderzeniu. I co dalej? Gdy cały odwód Naczelnego Wodza miał na południe od Radomia wynosić 7 dywizji piechoty, a pod Ostrowiem i Wyszkowem 3.d.p. (które potem ostatecznie weszły w „dziurę” we froncie, który wojska wcale nie posiadał). I to można było przewidzieć!
Z całą pewnością można też już dzisiaj — na podstawie dotychczas posiadanych, bardzo niekompletnych materiałów — stwierdzić, że Marszałek Śmigły-Rydz i Szef Sztabu generał Stachiewicz i pułkownik Jaklicz w tym okresie już nareszcie zrozumieli, że katastrofalna klęska jest nieunikniona. Toteż w tym już okresie zaświtały w ich umysłach pewne koncepcje, z którymi nie odważyli się zdradzić. Omówię je na początku analizy przebiegu kampanii.
Kardynalnym i niezrozumiałym atoli ich błędem było, że w momencie, gdy zrozumieli, że rozciągnięte wzdłuż granic wojsko nie może zapewnić skutecznej obrony, a brak poważniejszych odwodów w armiach i w ręku Naczelnego Wodza uniemożliwi wszelką reakcję dowódców armii i Naczelnego Wodza na posunięcia nieprzyjaciela, — że w tym momencie nawet nie zdecydowali się na skupienie ogromnej większości polskich Wielkich Jednostek na takiej czy innej linii obronnej wewnątrz kraju, z pozostawieniem tylko, co najniezbędniejszego wojska, zwłaszcza kawalerii, na dalekim przedpolu dla rozpoznania i opóźniania. Taka decyzja uchroniłaby wojsko od nieomal wszystkich ujemnych następstw niesłychanie cienkiej i rozciągniętej na przeszło dwóch tysiącach kilometrów linii obronnej planu pułkownika Jaklicza, a przede wszystkim umożliwiałaby:
— dowodzenie wojskiem z powodu zbliżenia się wszystkich dowództw do siebie i do wojska walczącego;
— zaopatrzenie wojska i ewakuację;
— odtworzenie większych odwodów;
— zaniechanie transportów kolejowych na lewym brzegu Wisły już po wybuchu wojny;
— zaoszczędzenie wojsku tego „wyścigu miedzy nogami piechura a motorem”, który zniszczył duża część naszego wojska bez bitew i był jedną z przyczyn tak szybkiej klęski, itd.
Takiej decyzji niestety nie powzięto. Jak więc wyobrażano sobie dalszy przebieg wojny?
Pułkownik Jaklicz L.dz. 1690/40 pisze: „Plan strategicznego działania Naczelnego Wodza, przewidujący całokształt działań wojennych i sięgający poprzez pierwsze bitwy do końcowego rezultatu, oczekiwanego przez Naczelnego Wodza, nie istniał w dosłownym tego słowa znaczeniu, jako „dokument sztabowy”, opracowany ze wszystkimi szczegółami i przekazany dowódcom armii do ich wiadomości. Istnienie tak ujętego planu dokumentalnego byłoby absurdem sztabowo – schematycznym[2]. Istniały natomiast poszczególne jego części, opracowane bądź w formie wykonawczej (część 1-sza), bądź w formie przewidywań i dostosowanych do nich opracowań przygotowawczych (część 2-ga i 3-cia). Pisemnie przekazane zostały dowódcom armii pochodne części pierwszej planu (plan strategiczny rozwinięcia) jak: zadania, szczegółowe ordre de bataille, karnety Wielkich Jednostek, plan transportowy, plan zaopatrzenia itd., itd.[3]
Czy Naczelny Wódz dał dowódcom armii swoje przewidywania, a w związku z tym i instrukcje dalszych działań — nie wiem. Przypuszczam, że nie. Przyczyn tego mogę doszukiwać się w specjalnym charakterze pracy Nacz. Wodza, który wzorem Pierwszego Marszałka nie chciał zdradzać przedwcześnie swych zamiarów i pragnął zachować pełną swobodę działania[4]. Sądzę również, że Naczelny Wódz miał prawo liczyć, że będzie miał dosyć czasu na przekazanie dowódcom armii swych dalszych zamierzeń. Poniżej przedstawiam plan działania Naczelnego Wodza, tak jak go widziałem i rozpracowałem na podstawie decyzji Szefa Sztabu Głównego, jako zasadniczych myśli i dyskusji, jakie z nim prowadziłem[5].
Zastrzegam się, że w okresie przedwojennym nigdy bezpośrednio z Naczelnym Wodzem na temat rozwoju planu działania nie dyskutowałem. Mogę się więc w nim mylić nawet zasadniczo, lub mylnie interpretować istotne tendencje i właściwe zamierzenia Naczelnego Wodza.
Pierwsza część planu: plan rozwinięcia strategicznego. Obejmowała przygotowanie pierwszej bitwy obronnej i orientowała dowódców armii w ich zadaniach i współpracy z sąsiadami na:
– okres wstępny przed rozpoczęciem bitwy obronnej;
– okres właściwej bitwy obronnej na przygotowanych pozycjach.
Druga część planu: przewidywania odejścia na Wisłę i Dunajec. Obejmowała koncepcję Naczelnego Wodza na wypadek konieczności cofnięcia się z pozycji zasadniczej. Wchodziło w nią rozplanowanie odwrotu[6] i obrona: Narwi – Wisły – Dunajca. Tę część planu opracowywałem bezpośrednio ja, na podstawie wytycznych Szefa Sztabu. Z wniosków tej części planu wypłynęła decyzja budowy mostów na Wiśle.
Trzecia część planu: przewidywania rozwoju działań na wypadek niekorzystnej bitwy na Wiśle. Ze względu na mocno ściśnięty mój czas, wciągnąłem do tej pracy Szefa Oddz. III Sztabu Głównego, płk dypl. Kopańskiego[7]. Jednym z elementów dla części 2-giej i 3-ciej był elaborat, opracowany na moją prośbę przez gen. bryg. Malinowskiego, dotyczący rozplanowania najważniejszych obiektów przemysłowych, niezbędnych dla żywienia wojny[8].
Te trzy części tworzyły kanwę przygotowawczą elementów decyzji, zależnie od wytworzonego położenia. Zrealizowanie planu pod względem prac terenowych nastąpiło:|
Pierwsza część planu: przedstawiłem w paragrafach poprzednich. Druga część planu: wybudowano wszystkie projektowane most na Wiśle i Pilicy. Trudno było wykonywać prace terenowe 2-giej części, gdy 1 – szej części — zasadniczej — były właściwie zaledwie zaczęte. Nie starczyło na nie ani sił[9], ani pieniędzy[10], ani czasu[11]. Natomiast w związku z decyzją Naczelnego Wodza, przesuwającą odwód główny w rejon Gór Świętokrzyskich, z jednej strony jako obszaru manewrowego, z drugiej jako dużego przedmościa Wisły, w oparciu lewego skrzydła o Dunajec, wysłałem płk dypl. Kumeckiego z jednym oficerem w teren, z zadaniem przeprowadzenia rozpoznania:
a) możliwości obronnych Pilicy,
b) możliwości obronnych Gór świętokrzyskich i wyjścia z nich do ofensywy w kierunku zachodnim i południowym[12].
Pułkownik Klimecki zadanie to wykonał.
Projektowane dalsze rozpoznania przerwała wojna. Plan wojny z Niemcami był planem jak najściślej defensywnym. Jego myśl kierunkowa znajduje swe odbicie w pisemnych wytycznych Naczelnego Wodza, jakie otrzymałem, łącznie z gen. Kasprzyckim, wyjeżdżając w maju na konferencje paryskie.
Ponieważ posiadam odpis tego dokumentu, przytaczam jego dosłowne brzmienie: „Na hipotezie rzucenia pierwszego ataku gros sił niemieckich na Polskę, opiera się mój plan operacyjny. Jest to plan defensywny. Cel jego jest: zadając Niemcom jak największe straty[13], broniąc pewnych koniecznych dla prowadzenia wojny obszarów, wykorzystując nadarzające się sposobności do przed uderzeń odwodami — nie dać się rozbić przed rozpoczęciem działań sprzymierzonych na zachodzie[14]. Muszę się liczyć z nieuniknioną na początku wojny stratą pewnych części terytorium polskiego, które później odbije się. Po zaangażowaniu się sprzymierzonych w sposób zdecydowany i poważny, gdy nacisk niemiecki na froncie polskim osłabnie, będę działał zależnie od położenia. Na tej zasadniczej myśli kierunkowej opierał się plan działania… Następuje bardzo szerokie uzasadnienie przez pułkownika Jaklicza tego „Planu wojny”. Z powodzi słów można z trudem w końcu jedno wyłowić: „Plan” (w swoistym pojęciu pułkownika Jaklicza był to „plan” wojny) opierał się tylko na jednej hipotezie działalności nieprzyjaciela. Hipotezę tę wykoncypował sobie pułkownik Jaklicz sam. Gdy ta hipoteza zawiodła, gdy Niemcy działali inaczej, niż to sobie wyobrażano, cały „plan” upadł, a zaczął się… chaos.
Dla charakterystyki sposobu wyrażania się pułkownika Jaklicza przytaczam poniżej jeszcze jeden ustęp jego sprawozdania, dotyczący przewidzianego przez pułkownika Jaklicza „kryzysu bitwy obronnej”:
„Rzucenie odwodu do bitwy, jego zaangażowanie się, miało być dla Sztabu momentem, od którego najwyższe napięcie uwagi[15] winno być zwrócone na wyciągnięcie wniosków, na których podstawie i ocenie całokształtu sytuacji, miała zapaść decyzja Naczelnego Wodza dla ewentualnego odwrotu[16].”
Pułkownik Münnich[17] (L.dz. 415/39) tak przedstawia „Plan działań na wypadek wojny z Niemcami”: „Na jednej z konferencji z Szefem Sztabu Głównego z końcem lutego 1939 pan Generalny Inspektor Sił Zbrojnych podał Szefowi Sztabu podstawowy plan działań na wypadek wojny z Niemcami dla oparcia na nich dalszych prac Sztabu, nakazując przy tym jak najmożliwszy pośpiech. Zasadą tego planu było: wobec olbrzymiej przewagi liczebnej i technicznej przeciwnika przejść do działań obronnych w pierwszej fazie, liczą się w niej z tym, że wobec późniejszego z natury rzeczy zaangażowania się w walkę sprzymierzeńców zachodnich, od pierwszej chwili niemal wszystkie siły niemieckie rzucone zostaną na Polskę. Celem tych działań obronnych było dążyć przy pomocy już istniejących, jak też spiesznie wykonanych przeszkód i umocnień, od pierwszej chwili wkroczenia wroga do jak największego zadania mu strat, by, licząc się nawet z przejściową znaczną stratą obszarów, zachować jak najwięcej sił, nie dopuszczając do ich rozbicia, które by w odpowiedniej chwili i w związku z zaznaczeniem się działań sprzymierzonych na zachodzie były zdolne do działań zaczepnych przeciw związanemu na dwa fronty wrogowi. Zachować przy tych działaniach obronnych w odwodzie Naczelnego Wodza możliwie dużo sił dla przeciwuderzeń zaczepnych zależnie od sytuacji. … plan kładł nacisk na akcję lotniczą nieprzyjaciela, zarządzał obronne przygotowanie zniszczeń, umocnień, zalewów, … przygotowanie na tyłach poszczególnych armii ośrodków (w miejscowościach) dla powstrzymywania spodziewanych zagonów broni pancernej wroga.
Jako podstawowy kierunek ruchu ugrupowania ku tyłowi przewidziany był kierunek południowo-wschodni…”
Relacja pułkownika Münicha nie różni się, więc zasadniczo od relacji pułkownika Jaklicza. Kropkę nad „i” stawia zupełnie wyraźnie ówczesny Szef Oddziału III Sztabu Głównego i wyjaśnia niedwuznacznie, że „Planu wojny” nie było.
Pułkownik Kopański (L.dz. 325/39): „Plan, sporządzony w 1939 roku, trochę w pośpiechu dzięki wytworzonej sytuacji politycznej, nie zawierał wytycznych użycia odwodów Naczelnego Wodza, których główne zgrupowanie było przewidziane w rejonie Grójec — Nowe Miasto nad Pilicą — Tomaszów Mazowiecki (podaję w przybliżeniu) pod dowództwem gen. Dęba – Biernackiego. Generał ten otrzymał od Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych (o ile mogę sądzić z protokołów odpraw) wytyczne do przygotowania działań obwodu dopiero w maju lub czerwcu.
Wydaje mi się, że plan dalszych działań wojennych, poza okresem wstępnym, jeśli istniał w umyśle Naczelnego Wodza lub jego najbliższych współpracowników, to w każdym razie nie był ujęty w formę konkretną, a przede wszystkim nie był przygotowany w terenie.
Na poparcie tego przypuszczenia podaję następujący argument:
1) Dowódca głównego odwodu otrzymał wytyczne dopiero po paru miesiącach od chwili zagrożenia wojennego.
2) Poza budową mostów na Wiśle nie wykonywano żadnych przygotowań ani rozpoznań terenowych, sięgających w głąb poza teren operacyjny armii. Tego rodzaju rozpoznania, zgodnie z ogólnymi projektami, opracowanymi na miesiąc przed wojną, rozpoczęto dopiero na kilka dni przed jej wybuchem (płk dypl. Klimecki).
3) Otrzymałem na miesiąc przed wojną rozkaz przełożonego opracowania zasadniczych postulatów operacyjnych, przemysłowych i komunikacyjnych, dotyczących planu dalszej wojny.
4) Na kilkanaście dni przed wojna Generalny Inspektor Sił Zbrojnych zdecydował przesunięcie odwodów Naczelnego Wodza ku południowi, co stanowiło dość zasadniczą zmianę koncepcyjną. Mogła ona jednak być spowodowana analizą możliwości przeciwnika w tym okresie”.
Konkluzja: „Plan wojny” z Niemcami nie istniał do marca 1939 roku w ogóle. Od marca do września 1939 roku Sztab Główny opracował jedynie „Plan rozwinięcia i działań wstępnych”.
Z opracowaniem „Planu operacyjnego” łączy się ściśle opracowanie „Planu fortyfikacji”, który zależał od zasadniczej koncepcji obronnej Generalnego Inspektora.
„Gdy w czasie pokoju nie było planu operacyjnego, nie mógł też istnieć żaden plan fortyfikacji. To, co zrobiono na Górnym Śląsku „wisiało w powietrzu”, bez oparcia skrzydeł i nie było powiązane z żadną głębszą myślą operacyjną”. (L.dz. 2740/40 i j L.dz. 2619/40).
Przez lat kilkanaście zaniedbano zupełnie fortece, pozostałe po zaborach. Grudziądz, Toruń, Poznań, Kraków, Przemyśl, Modlin i Dęblin miały fortyfikacje stosunkowo silne, ale nie przystosowane do ognia karabinów maszynowych i były pozbawione artylerii fortecznej średniego i ciężkiego kalibru. Obrona Modlina, a nawet zupełnie otwartego miasta Warszawy, (przystosowanej do obrony dopiero w ostatniej chwili, już podczas walk, przez zwykłe fortyfikacje polowe i barykady) wykazały, jak wielkie siły niemieckie mogły przez długie tygodnie a nawet miesiące wiązać wyżej wymienione polskie fortece, gdyby były przez ostatnich kilka lat przystosowywane do nowoczesnej obrony i zaopatrzone w odpowiednie zapasy amunicji, żywności i opatrunków.
Verdun i Przemyśl wykazały w tamtej wojnie, jakie znaczenie, zwłaszcza w naszym położeniu strategicznym, mogą odegrać fortece. Modlin, bez przygotowanych zapasów amunicji i żywności (L.dz.2778/40, 2795/40, 833/40 i inne) bez artylerii ciężkiej (poza średniego kalibru 155 mm) i w ogóle posiadający zbyt szczupłą artylerię i bez obrony przeciwlotniczej czynnej — bronił się okrągło dwa tygodnie. Dłuższa obrona była niemożliwa tylko z braku amunicji, opatrunków, żywności i zupełnego braku obrony przeciwlotniczej czynnej.
Gdyby Modlin miał przygotowane w czasie pokoju zapasy i posiadał dostateczną ilość artylerii przeciwlotniczej, mógłby się bronić jeszcze przez długie tygodnie (bardzo liczne sprawozdania, między innymi wyżej wymienione).
Dalekowzroczny umysł światłego Generalnego Inspektora musiał przewidzieć i docenić rolę niesłychanie ważną, jaką te polskie fortece mogły odegrać w obronie Polski „do czasu, gdy sprzymierzeni przejdą na zachodzie do działań zaczepnych”.
Ani dostosowanie fortów tych fortec do ognia karabinów maszynowych, ani uzbrojenie ich w artylerię ciężką nie przekraczało naszych możliwości finansowych, zwłaszcza na przestrzeni lat kilkunastu. Rezerwiści drugiego rzutu doskonale nadawali się jako załoga forteczna. Przecież załoga Modlina składała się w ogromnej większości z resztek pobitych czterech dywizji piechoty, częściowo już zdemoralizowanych popłochem, z powodu natarć dywizji pancernej (8 i 20 DP) oraz bomb lotniczych, ciężkimi walkami i długimi przemarszami (2, 28 i 30 DP). Mimo to bili się doskonale. Stare powiedzenie polskie: „że to ma Polak w naturze, że się woli bronić w polu, niźli w murze…”, widocznie już nie może mieć zastosowania do Wojska Polskiego najnowszych czasów. Pokazały to Westerplatte i Hel, Modlin i Warszawa.
Modlin wiązał przez dwa tygodnie pięć do sześciu dywizji niemieckich. Więc wyżej wymienione siedem polskich fortec mogło wiązać trzydzieści pięć do czterdziestu dwóch dywizji. Nie liczę tu Warszawy. Jest to więcej niż połowa wszystkich Wielkich Jednostek, jakie Hitler rzucił na Polskę (siedemdziesiąt dwie). Czyli naszych mniej więcej 39 dywizji piechoty w polu miałoby najwyżej takie same siły niemieckie przeciw sobie. Jak inaczej wyglądałaby kampania w Polsce….
To mógł Generalny Inspektor przewidzieć. A przecież odpowiednio zaopatrzone i uzbrojone nasze fortece broniły się nie dwa-trzy tygodnie, ale co najmniej tyleż miesięcy.
Musiała jednak zaistnieć chwila, na przełomie 1938/39, gdy ktoś jednak zastanowił się nad doniosłością tego zagadnienia w przyszłej wojnie. Wiosną, bowiem 1939 roku — dokładnej daty sobie nie przypominam — generał Miller z podpułkownikiem Ciałowiczem odbył inspekcję fortów Krakowa i Torunia, ze szczególnym badaniem stanu urządzeń artyleryjskich.
Podroż ta, o ile mi wiadomo, odbyła się z inicjatywy podpułkownika dypl. Ciałowicza, który zupełnie jasno zdawał sobie sprawę z katastrofalnego stanu naszych przygotowań do wojny i starał się, jak mógł, ratować sytuację. Niestety, tak ta inicjatywa podpułkownika Ciałowicza, jak wiele jego innych propozycji, nie znalazły aprobaty „miarodajnych czynników”.
Nie uzbrojono, więc fortów żadnej z wymienionych fortec w artylerię. Mimo to w czerwcu i lipcu 1939 roku rozpoczęto prace ziemne na fortach Poznania i Torunia, a 14-ta Dywizja Piechoty otrzymała rozkaz operacyjny: „Bronić Poznania na linii fortów…” (L.dz. 5786/40).
Było to zadanie niewykonalne, gdy się uwzględni, że 14 DP miała tylko dwa pułki piechoty (gdyż 55pp + dywizjon 14 pal. miał inne zadanie pod Lesznem), — dwa dywizjony 14 pal, jeden dac oraz brygadę Obrony Narodowej bez artylerii na przedpolu, celem „rozpoznania i opóźniania podejścia nieprzyjaciela pod Poznań”. Poza tym, jak już wyżej wspomniałem, forty Poznania nie były uzbrojone w artylerię forteczną ani nie posiadały piechoty fortecznej jako załogi. W tym czasie znajdowało się na terenie Poznańskiego 120.000 zorganizowanych wojskowo „powstańców i wojaków”, którzy się do tego zadania kapitalnie nadawali.
Aż do wybuchu wojny — mimo bezustannych próśb i nalegań — nie otrzymali oni w ogóle broni. Masa ta, najlepszego pod względem ducha, patriotyzmu i bojowości elementu, została potem przez Niemców rozstrzelana tysiącami. Jeżeli Warszawa broniła się trzy tygodnie, Poznań odpowiednio zaopatrzony i uzbrojony byłby się bronił kilka miesięcy.
Jeżeli gen. Sosnkowski i gen. Piskor nie otrzymali z góry dowództw, aby — dobrze dowodząc — swoją sławą nie zaćmili Naczelnego Wodza, generała Dęba czy Skwarczyńskiego, tak też – należy przypuszczać — nie wykorzystano możliwości i wartości obronnych terenu i ludności Pomorza i Wielkopolski, aby czasem „to zniemczone plemię” nie stworzyło konkurencji „Orlętom lwowskim” lub „pierwszo-brygadowej legendzie”.
Jak pisze oficer operacyjny 14 DP:
„Podstawą planu była obrona Poznania na linii dawnych umocnień (fortów) niemieckich, które w tym celu uległy przeróbce, mianowicie należało wykonać schrony dla c.k.m., działek ppanc. i obserwatoria. W związku z interwencją dowódcy dywizji przyjeżdżały kilkakrotnie, komisje saperskie. W rezultacie jednak przebudowę ich musiała przeprowadzać dywizja własnymi środkami (oddziałami), a przyznane dotacje pieniężne pozwoliły na wybudowanie do sierpnia 1939 r. — jedynie schronów c.k.m. bez dojść”. (L.dz.5786/40).
W Toruniu zaś miejscowe pułki piechoty również same przystosowywały forty do potrzeb walk nowoczesnych. Kierował tymi pracami pułkownik Myszkowski. Jeden z oficerów pisze, że choć ludzie tymi pracami już byli przemęczeni, zmieniano, co chwilę projekty i ledwo rozpoczęte lub w połowie wykonane prace zostawiano, aby w innym miejscu rozpoczynać na nowo i z tym samym po kilku dniach skutkiem.
Niby coś robiono, a faktycznie nic nie robiono. I w tej dziedzinie zmarnowano zupełnie czas do wybuchu wojny. Inicjatywę z dołu hamowały bezustannie brak decyzji lub zakazy z góry. Toteż nie dziw, że w szerokich sferach oficerskich już wtenczas, a szczególnie po kampanii, powstało podejrzenie, że sabotaż prac przygotowawczych do wojny obronnej był rozmyślny, że gdzieś w najwyższych sferach wojskowych czy sztabach działała „piąta kolumna”.
Ślady tej działalności można znaleźć we wszystkich dziedzinach naszych prac przygotowawczych do wojny. Wspomniałem już o lotnictwie i broni pancernej.
W dziedzinie fortyfikacji stałej i polowej niech jeszcze zaświadczą poniższe głosy:
Dowódca pułku piechoty: „Przedrzymirski zarządził w kwietniu przygotowanie obrony w rejonie Modlina. Obejmowało ono organizację obronną wewnątrz fortów 1, 2 i 3, ciągnących się od Zakroczymia do Pomiechówka. Obrona ta przepracowana została przez dowódcę 8 DP, a w szczegółach i w terenie przez ekipy złożone z dowódców pułków i baonów 21 pp i 32pp oraz dowódcę 1 pac. Wykonanie robót uskutecznione było od miesiąca czerwca w terenie (budowa stanowisk, kładzenie zasieków drucianych) przy użyciu wyłącznym żołnierskich sił roboczych oraz wojskowych środków przewozowych. Okopy budowane były z końcem lipca i początkiem sierpnia (po zbiorach). Ludność cywilna nie była pociągana do świadczeń osobistych lub rzeczowych. Przewidziane planem umocnienia betonowe do chwili wybuchu wojny ukończone nie były. Prześwietlenie przedpola oraz częściowe zniszczenie osiedli Pomiechówka i Kosewa oraz wycięcie młododrzewu przed fortem 2 nie nastąpiło z powodu braku decyzji z góry (uchwałę o zniszczeniu miała powziąć Rada Ministrów) oraz nurtującej powszechnie wątpliwości, czy w ogóle będzie wojna. Wiem, że już po zmobilizowaniu i wyruszeniu w pole w dn. 28 sierpnia w rejon Pomiechówka i Pomiechowa, gdzie kwaterowałem, stan umocnień był bez zmian. Zarządzenia, dotyczące zabezpieczenia tajemnicy na terenie umacnianym szły bardzo wolnym krokiem. Penetracja szpiegowska szła tak daleko, że w końcu lipca osobiście aresztowałem (zresztą przypadkowo) penetrującego rejon umocnień pomocnika attache wojskowego niemieckiego, kpt. Sztabu Generalnego von. Ludendorffa.
Starania dowódcy 8 DP, płk dypl. Furgalskiego, u władz administracji cywilnej, by zamknąć ruch autobusowy w rejonie umocnień twierdzy lub ograniczyć go tylko do przejazdów nocnych nie przyniosły pozytywnych wyników. Wydany dopiero po dłuższym czasie zakaz przelotu samolotów pasażerskich nad obszarem Modlina nie był w pełni respektowany. Ludność niemiecka, zamieszkująca zwarcie okolice Modlina (Nowy Modlin), w części zhitleryzowana, nie była wyewakuowana. Przygotowania obronne Modlina czynione były z nastawieniem, że wojny najprawdopodobniej nie będzie, że czynić je jednak należy na wszelki wypadek w sposób jak najmniej angażujący gospodarczo Państwo i psychicznie ludność…” (L.dz.2778/40).
Inny dowódca piechoty: „W tym czasie (koniec kwietnia) nie otrzymałem jeszcze pozwolenia na wykonanie umocnień polowych. Równocześnie z pracami na przedmieściu, prowadzonymi przez baon ćwiczebny, pułk był użyty do budowy pozycji całej 10.D.P. na wschodnim brzegu Warty. Miała to być pozycja stała i ciągła, przynajmniej na odcinku kilku W.J., a więc 30 DP, od……do……, czyli razem 40 km od obsadzała 10 DP, przez … aż do …. , razem: 34 km obsady[18] i 14 km dozoru. Długość odcinka dywizji nie pozwalała na stworzenie silnych odwodów i obsady mniej więcej ciągłej — tak niezbędnych w razie oparcia obrony o linię lasów i wsi. Toteż dowódca armii po krótkim rozważeniu rozstrzygnął przebieg linii głównego oporu na wale, przeznaczając skrajom lasów i wsi zadanie II rzutu obsady. Całość wad i zalet pozycji najlepiej ujmował gen. Dindorf – Ankowicz, toteż z nim najłatwiej i najprzystępniej można było mówić o naginaniu planu do wymagań życia.
Od połowy kwietnia do końca maja trwało rozpracowywanie obsady pozycji; był to system bardzo nużący i mało efektywny: najpierw oficerowie sztabowi naszej dywizji przedłożyli swoje rozwiązanie (około Wielkiej Nocy), potem powtórzyli tę pracę oficerowie sztabowi 31 pp z powodu słabej znajomości terenu poprzednich oficerów; w dalszym ciągu d-ca pd i dowódca dywizji objeżdżali wspólnie z nami odcinki baonowe i sprawdzali projekty. Następnie baony rekruckie pułku zajmowały stanowiska i wartość obsady sprawdzał kolejno d-ca pułku, d-ca p.d. i dowódca armii, przy czym głównie zajmowano się tylko c.k.m. W parę tygodni po tym uproszczono trochę ten system, jednak straty w wyszkoleniu podstawowym rocznika 1917 pozostały nieodrobione…
W początkach czerwca przestała obowiązywać tajemnica, co do samej budowy pozycji i zaczęto wówczas składać płot kolczasty; w tym celu każdy odcinek pułkowy otrzymał po 1 kompanii z 7. baonu k.m. i po 1 kompanii z 31 pp, zaś dywizyjny skład saperski (położony obok bocznicy kolejowej w Męce) obsługiwały kompanie saperskie, kompanie junaków i dwie kompanie strzeleckie 31 pp dywizja otrzymała zrazu 45 ton drutu kolczastego, potem powiększono dotację do 60 ton, a wreszcie do 90, które zużyto w ciągu czerwca, lipca i połowy sierpnia; kolki były w 2/3 żelazne, a w 1/3 drewniane, cięte we własnym zakresie. Wylew Warty w połowie lipca uszkodził nieco sieć kolczastą, przez osadzenie napływowego drzewa, siana itp. Praca przy zakładaniu płotu szła sprawnie i planowo; jedyne opóźnienie wywołał nieterminowy dowóz kołków. Płot kolczasty jednorzędowy rozciągnięto tylko w I rzucie pozycji, uwzględniając flanki i tyły poszczególnych punktów oporu. Równocześnie prowadzono oczyszczanie przedpola z parcel leśnych, zarośli nadrzecznych itp. Dzięki bardzo sprężystej pracy starostwa i ofiarności ludu zdołano w ciągu dwóch tygodni wylesić i wywieźć zrąbane drzewo z trzech parcel leśnych o powierzchni kilkunastu hektarów i niezliczoną ilość wikliny nadrzecznej.
W końcu czerwca rozpoczęto pracę nad umocnieniami polowymi, przede wszystkim ustalono dwa typy stanowisk c.k.m., r.k.m. oraz kilka wzorów dla poszczególnych strzelców. Jako podstawę przyjęto odporność stanowiska c.k.m. na pociski 155 mm, r.k.m. — na odłamki granatów i otwarte dla strzelców (z wyjątkiem odcinków bardzo narażonych). Równocześnie dowództwo armii otrzymało zatwierdzenie na budowę obiektów betonowych, zrazu w ilości 30, po tym 48, wreszcie 66 (w połowie sierpnia) na odcinku 10.D.P. W ten sposób szkielet obrony nabierał coraz jaśniejszych i trwalszych zarysów. Przewidywanie długotrwałego oporu na rz. Warcie było głęboko utrwalone w sferach dywizji; natomiast w armii zauważyłem liczenie się z walką krotką, a nawet wyraźnie mówiono o braku wiary w powodzenie jakiekolwiek szefa sztabu armii. Luka od… na północ w kierunku… była wyraźnie negliżowana. Wysłano tam w początkach sierpnia 7 baon k.m., przydzielając mu niesłychanie szeroki odcinek. Konieczność budowy dalszych pozycji w tyle, np. na Nerze lub Bzurze, nie była rozpatrywana w terenie przez dywizję…
Budowę obiektów betonowych rozpoczęto od prób ustalenia ich typów i wyszkolenia fachowców. Ośrodek saperów mógł dać tylko dwa niepełne zespoły, zaś pułki piechoty dały dwa dalsze, przy czym 31 pp dał półtora. Szkolenie odbyło się na odcinku 30 DP pod… w ciągu drugiej połowy lipca.
Prace betoniarskie rozpoczął 31 pp 27.VII. na dwóch stanowiskach c.k.m. przy moście szosowym na Warcie i na torze kolejowym. Praca, obliczona przy jednym obiekcie na 5 dni, trwała 9 dni z powodu powtórnego wylewu rzeki i małej wydajności pomp odwadniających. Ponadto dowóz żwiru i piasku po rozmokłych drogach mocno opóźniał się. Jednak już 2.VIII. pracowano na odcinku 31.p.p. przy 4 stanowiskach c.k.m. Równocześnie rozpoczęto budowę w 28. i 30.p.p. po dwa obiekty. Dalszy przebieg pracy w sierpniu był już normalny i trwał nawet po wybuchu wojny do 2 DC.
Od 10.VIII. roboty fortyfikacyjne wykonywały kompanie robocze 28. i 31.p.p. w liczbie 4 na pułk pod kierownictwem dowódcy ośrodka saperów, który miał ponadto do rozporządzenia swoje dwie kompanie saperów (z nich jedna pracowała bądź to przy moście, bądź też na dalekim przedpolu). Gotowych obiektów do dn. 2.IX. było 15, z czego na odcinku 31.p.p. było jedno stanowisko dowództwa dywizji, dwa stanowiska dowództwa pułku i pięć stanowisk dowództw baonów.
Kierownictwo saperów pozostawiało wiele do życzenia. Przede wszystkim na poszczególnych stopniach nie było uzgodnione z dowództwami taktycznymi, tak np. ustalenie typu stanowisk c.k.m. było mocno spóźnione i wlokło się dwa tygodnie, aż nadszedł model z „Warszawy”. Przy typach nie dozwalano na jakiekolwiek uchylenie — np. zwężenie szczeliny strzeleckiej lub przesunięcie „wąsa” ochronnego wymagało decyzji aż szefa saperów Naczelnego Wodza. Ponadto przełożeństwo techniczne saperów utrudniało sprężystość pracy; tak np. mjr (…) otrzymywał z własnej dywizji ciągłe bodźce do pospiechu, zaś z szefostwa armii na odwrót — zapowiedzi ciągłych zmian i pogróżki odpowiedzialności finansowej. Szef saperów armii był ciągle zagadkowy, aż wreszcie zainteresował się nim Oddział II i podobno aresztował go z powodu działalności jego żony Niemki. Jako fachowiec był bardzo ceniony.
Sprawa środków pieniężnych na prace saperskie była wielką kulą u nogi. Początkowo, do połowy czerwca, w ogóle nie asygnowano nic. Dochodziło do tego, że drzewo na budowę kładki przez Wartę pułk zakupił z własnych środków, aby nie obchodzić rzeki o 6 km, a dopiero potem uzyskał zwrot sumy z korpusu; analogicznie było z drzewem na zapory wodne i bąki ppanc.
Gospodarka była do ostatniej chwili pokojowa, nawet po wzmocnieniu stanów mobilizacją indywidualną, zaś za każde przekroczenie zasad jej grożono dochodzeniami za nadużycie władzy…”(L.dz.3895/40).
Dowódca artylerii dywizyjnej pewnej w.j. piechoty: „Rozbudowa pozycji (oczyszczanie przedpola, budowa okopów i schronów dla c.k.m., punktów obserwacyjnych artylerii, budowa zasieków drucianych i rowów przeciwczołgowych) uległa początkowo zwłoce z powodu sprzeciwu M.S.Wojsk, i Min. Rolnictwa, które oświadczyły, że nie ma kredytów na płacenie szkód w polu i na dostarczenie budulca oraz na wycięcie lasów niezgodnie z planem eksploatacji lasów państwowych. Po długich staraniach otrzymała dywizja pod koniec maja zezwolenie na rozpoczęcie budowy okopów na terenach państwowych i w czerwcu z własnej inicjatywy dowódcy dywizji przystąpiono do przeprowadzenia pertraktacji z ludnością cywilną do budowy pozycji także na gruntach prywatnych. Propozycje dywizji odnośnie schronów betonowych dla c.k.m. i obserwatorów artylerii, zatwierdzone przez sztab gen. dyw. Rómmla, rozpoczęto realizować dopiero w lipcu, gdyż nie otrzymaliśmy materiału (cement, tłuczeń, żelazo) w odpowiednich ilościach. Dopiero w połowie sierpnia przydział materiału na dworzec Rusiec (na linii węglowej Inowrocław-Herby) był tak obfity, że dywizja nie mogła go zwieźć i przerobić własnymi środkami. W konsekwencji tych niezrozumiałych dla nas trudności w okolicznościach, które wskazywały wszystkie na szybki początek wojny (koncentracja wojsk niemieckich na granicy, budowa dróg bitych przez Niemców i przeprowadzenie linii wysokiego napięcia do granicy polskiej, wyznaczenie terminu ukończenia prac żniwnych w powiatach przygranicznych i w końcu ewakuacja ludności cywilnej ze sfery przygranicznej) wykończono do 30.VIII.39 — 12 schronów betonowych dla c.k.m. i jeden schron betonowy obserwacyjny oraz 8 schronów obserwacyjnych artylerii drewnianych.
Dodać należy, że 30 DP rozbudowała również pozycję nad Widawką na odcinku m. Widawa dla 28 DP oraz umocnienia na rz. Warcie w rejonie m. Osjaków, m. Działoszyn i dla grupy płk Grobickiego (dwa baony Obrony Narodowej i pułk kawalerii K.O.P.) w rejonie Wielunia, walcząc z tymi trudnościami. Dla artylerii w tych przygotowaniach specjalną trudność powodował brak kabla telefonicznego. Przy 28 km frontu dla dywizji i ilościowo niedostatecznym wyposażeniu w artylerię byłem zmuszony zapewnić wsparcie poszczególnych odcinków przez manewr sprzętem. Okoliczność ta, jak również konieczność rozbudowy całej sieci telefonicznej artylerii bez naruszania etatowego sprzętu, potrzebnego bateriom do walki na przedpolu ostatecznej linii oporu, spowodowała, że zapotrzebowanie na kabel wyniosło 670 km (podwójne linie). Nie otrzymałem nic z umotywowaniem, że Składnica w Warszawie (czy też w Zegrzu) nie posiada takiej ilości. Zapotrzebowanie na 75 km kabla pancernego dla położenia przynajmniej 500 metrów kabla podziemnego dla każdego zasadniczego punktu obserwacyjnego zostało odmownie załatwione z tym samym umotywowaniem (świadek mjr Marton – Marwicz — szef łączności 30 DP — i kpt. Roman Czesław — oficer sztabu A.D.).
30.VIII.1939 w godzinach popołudniowych została 30 DP zaalarmowana i przerzucona marszem nocnym w rejon Działoszyna, dla obsadzenia częściowo przygotowanej pozycji na rzece Warcie na odcinku Krzeczów – Działoszyn -Patrzyków. Front 30.D.P. wynosił 34 km…” (L.dz.2795/40).
Pewien dowódca batalionu: „W dniu 25.111.1939 r. w dowództwie 67. pp, w obecności dowódcy dywizji, powierzono mi dowództwo odcinka obronnego na linii Jeziora – Zbiczno – Sosno -Karaś wraz z kompleksem lasów nadleśnictwa Zbiczno. Po złożeniu przysięgi zachowania tajemnicy wojskowej, otrzymałem od dowódcy dywizji instrukcje, dotyczące prac umocnień polowych na powierzonym mi odcinku. Powierzony mi odcinek miał 4 i pół kilometra szerokości, a obsada składała się z: 4 kompanii strzeleckich, 18 k.m. 1 baterii artylerii, 3 dział ppanc. W trakcie pracy nastąpiła zmiana polegająca na tym, że odcinek został powiększony o 7 km szerokości, z obsadą dodatkową jednego baonu Obrony Narodowej. Po wyborze terenu i po jego zatwierdzeniu przez dowódcę dywizji i Inspektora Armii przystąpiłem do robót ziemnych oraz wspólnie z baonem saperów Toruń do budowy schronów betonowych i drewnianych. Roboty te zostały rozpoczęte w końcu kwietnia. W trakcie zaczęły się nieporozumienia, dotyczące:
a) zabezpieczenia tajemnicy wykonanych prac;
b) wielkości schronów.
Odnośnie punktu a) wyjaśniam, że budowane pod moim nadzorem linie obronne znajdowały się na obszarze majątków należących do Niemców, oficerów rezerwy armii niemieckiej, które to tereny zamieszkiwali przeważnie koloniści niemieccy. Ponieważ jednocześnie wzdłuż jezior, stanowiących linię obronną, jak i przez las, znajdujący się na odcinku, przechodziły drogi używane przez ludność cywilną, występowałem kilkakrotnie do dowódcy pułku z wnioskiem zamknięcia wspomnianych dróg dla ludności cywilnej. Liczne moje pisemne raporty w tej sprawie nie były przez dowódcę pułku uwzględnione, dlatego też zachowanie tajemnicy prowadzonych prac było nie do utrzymania. Np. szofer, wiozący zarekwirowanym samochodem cement ze stacji w Brodnicy, pochodził z Torunia, narodowości niemieckiej, znany hakatysta i hitlerowiec. W tej sprawie składałem również meldunki pisemne. Ponieważ meldunki moje u dowódcy pułku, płk Kumanieckiego, nie odniosły skutku, zdecydowałem się dla dobra służby pominąć drogę służbową i powiadomiłem o sprawie dowódcę Korpusu, gen. Tokarzewskiego, który zgodnie z moimi intencjami wydał natychmiast rozkaz zabezpieczenia prowadzonych robót przez policję, żandarmerię i agentów. Jednak w międzyczasie prowadzone roboty były dostępne dla osób niepowołanych, gdyż omawiana ochrona została wprowadzona dopiero po 4 tygodniach prowadzenia prac.
Odnośnie punktu b). W trakcie budowy schronów betonowych zaprojektowanych przez dowódcę baonu saperów, zaczęły zjeżdżać komisje z wyższych oficerów z Torunia i z Warszawy, które to komisje zaczęły wprowadzać ciągłe zmiany w budowie bez porozumienia się ze mną, jako oficerem piechoty i d-cą odcinka. Schrony zaprojektowane były za małe i nie posiadały wentylacji. W takich schronach obsługa c.k.m. nie miała możności skutecznie walczyć, chociażby z uwagi na gromadzące się gazy po wystrzeleniu kilkunastu serii. Meldunki moje w tej sprawie, mimo poparcia d-cy baonu saperów, nie znalazły zrozumienia u przełożonych.
Wobec zmian, wprowadzonych przez komisje, prace uległy znacznemu opóźnieniu i nie można było pracy z góry planowo rozłożyć, na skutek, czego każdy schron miał inne wymiary i inne konstrukcje, a w dniu wybuchu wojny jeszcze ze dwa schrony na odcinku moim nie zostały wykończone.
Dostawa materiału na budowę umocnień mocno szwankowała, opóźniając budowę i np., gdy był cement — nie było drutu i odwrotnie, gdy potrzeba było kamieni, nie było pieniędzy na zwózkę. W trakcie pracy zmieniono fachowców zatrudnionych przy budowie, co znowu opóźniało pracę. Z braku dostatecznej ilości drutu kolczastego nie wykończono zasieków, przewidzianych planem. Z braku drutu zwykłego nie wzmocniono rowów strzeleckich.
Mimo powyższych przeszkód i trudności, wynikających z tego, że żołnierze pracujący mieszkali w prymitywnych warunkach w lesie przez 4 miesiące, prace były prowadzone bardzo intensywnie od 6-ej rano do 6-ej wieczorem. Prace betonowe prowadzone były dzień i noc. Starania moje o uzyskanie należnych dodatków dla ciężko pracujących nie odniosły skutku…” (L.dz.1618/39).
Takich samych głosów, dotyczących tego samego zagadnienia, mógłbym jeszcze przytaczać dziesiątki. Sądzę, że dla celów tej pracy wystarczą powyższe. Na zakończenie tylko jeszcze płk Jaklicz (1690/40) ze zwykłym sobie tupetem pisze: „Każda armia otrzymała kredyt, kierownictwo robót i niezbędną ilość kadry zapasowej na wykonanie 200 schronów betonowych typu polowego. Jak daleko posunięto prace, nie wiem. Fortyfikacje polowe, zasieki z drutu kolczastego, przeszkody ppanc. itd. wykonywały armie indywidualnie otrzymując materiały ze Sztabu Głównego. Przygotowanie zniszczeń: we wszystkich armiach w pasie przyfrontowym i w głębi kraju przystąpiono do wykonania kominów minowych, które częściowo (w pasie przyfrontowym) załadowano jeszcze w czasie pokoju.”
Niestety nie dodał tutaj (na str. 31) pułkownik Jaklicz, że „kredyt” ten armie otrzymały z końcem czerwca i w lipcu (co sam podaje na stronie 38), że prace fortyfikacyjne polowe „…rozpoczęto realizować dopiero w lipcu, gdyż nie otrzymano materiału (…) Dopiero w połowie sierpnia przydział materiałów był tak obfity, że dywizja nie mogła go zwieźć i przerobić własnymi środkami”. (L.dz.2795/40).
Kapitan dyplomowany artylerii U. pisze: „Plan niszczeń na szczeblu Naczelnego Wodza był opracowany w drugiej połowie sierpnia w Oddziale III Sztabu Głównego. To zagadnienie, wskazujące na brak planu wojny, zna bardzo dobrze płk Kopański, od którego otrzymałem wytyczne do naniesienia projektowanych niszczeń na mapę. Przy czym ówczesny Szef O.III nie mógł podać celu, jakiemu mają służyć te zniszczenia, przez kogo i w jakim czasie mają być wykonane. Był to, więc akt sztabowy, nie mający znaczenia dla przebiegu działań”.
Ten sam oficer pisze: „Umocnienia dla armii (Kraków) projektował płk dypl. Zieleniewski, szef W.I.G., bez uzgodnienia z dowódcą armii”.
Tak wygląda sprawozdanie pułkownika Jaklicza w świetle faktów, podanych przez niezliczonych świadków w terenie i współpracowników jego w sztabie. Sam pułkownik Jaklicz czuje całą nieszczerość swego meldunku przedstawionego Naczelnemu Wodzowi w Paryżu, toteż dodaje:
„(…) oto szkicowy obraz prac podjętych dla przygotowania obronnego terenu. Zostały one zaledwie rozpoczęte. Ich wykonanie w ten sposób, aby mogły zagrać w pełni w czasie wojny, wymagałby wysiłku nie kilku miesięcy, lecz szeregu lat i kilku miliardów złotych”.
Szkoda, że pułkownik Jaklicz dopiero w Paryżu zrozumiał, że wykonanie (tych prac) w ten sposób, aby mogły zagrać w pełni w czasie wojny, wymagałoby wysiłku nie kilku miesięcy, lecz szeregu lat i kilku miliardów złotych”.
Przez to stwierdzenie pułkownik Jaklicz sam siebie oskarża i wydaje wyrok potępiający na siebie, jako Szefa Oddziału III przez trzy przeszło lata, oraz na Szefa Sztabu Głównego i na Generalnego Inspektora. Fakt ten jest tak oczywisty, że nie wymaga nawet dowodów. Za to nasuwa się jeszcze inna uwaga. Budowanie takich fortyfikacji polowych, które nie mogły „zagrażać w pełni w czasie wojny” było rzeczywiście bluff’em, wyrzucaniem pieniędzy, niesłychaną niesumiennością. Toteż wojsko niemieckie przez fortyfikacje nasze, zbudowane w ten sposób, przeszło jak nóż przez masło na wszystkich odcinkach frontu. Naród polski za taką pracę Generalnego Inspektora, Szefa Sztabu i Szefa Oddziału III zapłacił obficie krwią.
Pułkownik Jaklicz pisze dalej: „24.-31.III (…) Rozpoczęto opracowywanie w armiach szczegółowych planów taktycznych fortyfikacji polowych. Wykonanie ich w terenie zostało chwilowo zawieszone przez Centralnego Inspektora. Natomiast rozpoczęło się rozprowadzanie w teren materiałów do fortyfikacji polowych (drut kolczasty, kołki itd.). Z wyżej wymienionych sprawozdań i z dziesiątek innych, znajdujących się w aktach byłego Biura Rej. wynika zupełnie jasno, że w terenie zaczęto pracować dopiero w czerwcu, a częściowo nawet w lipcu, gdyż tak długo pracowano w sztabach nad tym planem. (…).
„Wykonanie ich w terenie zostało chwilowo zawieszone przez Generalnego Inspektora”, (mimo, że pułkownik Jaklicz powyżej stwierdził, że wykonanie tych robót wymagałoby wysiłku nie kilku miesięcy ale kilku lat). Na co więc czekano? Dlaczego zwlekano? Przecież każdy dzień, każda godzina była droga! Dlaczego nie rozpoczęto tych prac natychmiast? Dlaczego nie użyto tysięcy bezrobotnych? Dlaczego odciągnięto od wyszkolenia i przemęczano żołnierza? Całeto zagadnienie jest jednym wielkim aktem oskarżenia.
„Natomiast rozpoczęło się (w końcu marca!) rozprowadzanie w teren materiałów fortyfikacji polowych”. To jest niezupełnie ścisłe. Materiał zaczął napływać w teren dopiero w końcu czerwca i w lipcu. Dowód: wyciągi z wyżej przytoczonych sprawozdań i dziesiątki innych.
Dalej pułkownik Jaklicz pisze: na stronie 19 (pt. Ewolucja O. de B. od marca do końca sierpnia 1939 roku): „(…) w związku z wykończeniem fortyfikacji „Osowiec”, „Wizna”, „Nowogród” zorganizowano baon specjalny dla Osowca i po jednej kompanii specjalnej dla Wizny i Nowogrodu, wyciągając do nich kadrę specjalistów i sprzęt z fortyfikacji Polesia”.
Na stronie pt. Kwiecień — prace terenowe: „(…) rozpoczęto następujące prace terenowe w zakresie fortyfikacji stałych:
— umocnienia Biebrzy: Osowiec;
— umocnienia Narwi: Wizna, Nowogród [19]
Na stronie 37: „(…) czerwiec: Najważniejszym wydarzeniem była decyzja Naczelnego Wodza, zezwalająca d-com armii na rozpoczęcie prac terenowych w takim zakresie fortyfikacji polowych, przeszkód zwykłych i ppanc. załadowania komór minowych, w wykonaniu planów operacyjnych i planów zniszczeń poszczególnych d-ców armii…”
Możemy sobie łatwo wyobrazić, że pozwolenie Generalnego Inspektora na rozpoczęcie robót w terenie, wydane dowódcom armii w czerwcu, dotarło do pułków najwcześniej tydzień później.
Pułkownik Jaklicz zaś wszystkie daty decyzji, powziętych na najwyższym szczeblu, podaje Naczelnemu Wodzowi w Paryżu, jako daty wykonania, na przykład pułkownik Jaklicz pisze na stronie 38 (o czerwcu): „(…) Równocześnie Naczelny Dowódca Saperów dowiózł niezbędny materiał”.
Ze wszystkich sprawozdań wynika, że: „ w końcu czerwca zaczęto zwozić (…), że w lipcu otrzymano (….), że w sierpniu dostarczono w takich ilościach, że dywizje nie były w stanie go zwieźć ani przerobić własnymi środkami…”
Ale pułkownikowi Jakliczowi wystarcza decyzja. I pisze dalej: „(…) z tą chwilą d-cy armii mieli rozwiązane ręce. Zależnie do ich energii, inicjatywy i pilności podkomendnych, prace fortyfikacji polowych posuwały się indywidualnie naprzód. W jakim stanie prac fortyfikacji polowych zaskoczyła wojna poszczególne armie, nie jestem w stanie powiedzieć…”
Z wyżej przytoczonych sprawozdań i dziesiątek innych wynika, że ani „energia i inicjatywa” dowódców armii, ani „pilność podkomendnych” nie były w stanie nadrobić tego, co pułkownik Jaklicz jako Szef Oddziału III przez trzy lata zaniedbał i o czym sam pisze, że „prace te wymagałyby nie miesięcy, ale lat pracy”.
Na wszelki wypadek pułkownik Jaklicz zauważa: „…zależnie od pilności podkomendnych…”. To się potocznie nazywa zrzuceniem odpowiedzialności na podwładnych.
Przez lat trzynaście Oddział III Sztabu Głównego na zachodzie nic nie robił. Przez lat trzy pułkownik Jaklicz jako Szef Oddziału III na zachodzie nic nie robił. Przez dwa miesiące (lipiec i sierpień) oficerowie liniowi mieli te zaniedbania nadrobić i to tylko żołnierzami przewozowymi, przy wielkim braku łopat i kilofów.
„Niech pozdychają!” — Ale jak robota nie będzie gotowa, to pułkownik Jaklicz umywał ręce: „Od pilności podwładnych zależało…”.
„Ewolucja” planu operacyjnego, jak szumnie pułkownik Jaklicz nazywa bezustannie zmiany decyzji i planów i przerzucanie Wielkich Jednostek „od kwietnia do sierpnia 1939 roku”, miała te same cechy, jak wyżej wymienione plany fortyfikacji.
Pułkownik Jaklicz nie zrozumiał, że przerzucenie jednej Wielkiej Jednostki[20] wymagało pracy wszystkich oficerów Szefostwa Komunikacji i 150 (tak!) urzędników cywilnych (w kasynie Sztabu Głównego) dniem i nocą przez dziesięć do czternastu dni, że przy niesłychanym braku taboru kolejowego i parowozów oraz ubogiej sieci kolejowej i małej jej przelotności była to praca niesłychanie mozolna i długotrwała: każdy parowóz musiał być zadyrygowany, każdy skład pociągu (których niestety mieliśmy kilkanaście typów) musiał być osobno przesuwany. Mimo to Szef Sztabu Głównego nie pozwolił na wstrzymanie lub choćby tylko ograniczenie ruchu pasażerskiego. Widocznie nie rozumiejąc się w ogóle na pracy Szefostwa Komunikacji Wojskowych, były Szef Oddziału III i zastępca Szefa Sztabu do sprawy operacyjnych przerzucał na papierze, co chwilkę dywizję, jak żongler piłeczki. A dziesiątki pociągów, które zawiozły „korpus interwencyjny” na Pomorze miały pozostać gotowe do dalszego transportu tych dywizji dalej na północ…” (płk Jaklicz, str. 40). To znów „genialna myśl”. Pięć tysięcy wagonów[21] kolejowych zostało na rozkaz Szefa Sztabu Głównego uwięzionych na Pomorzu w połowie sierpnia (płk Jaklicz, str. 39). Nie dziw, że potem brakło składów dla innych dywizji piechoty (jak na przykład 12 DP).
Czyli rozkazy niewykonalne, nieprzemyślane i chaos. Tak samo było podczas wojny, o czym poniżej.
Na stronie 27 i następnych była już mowa o wadliwej organizacji Naczelnych Władz Wojskowych w czasie pokoju i ogólnie o obsadzie tych stanowisk. W marcu 1939 roku nadeszła chwila, w której Generalny Inspektor musiał się ostatecznie zdecydować, komu powierzy odpowiedzialne dowództwa. Choć trudno było odrobić zaniedbania tylu lat również i w tej dziedzinie, to odpowiednie przesunięcia personalne i postawienie „właściwych ludzi na właściwym miejscu” mogło jednak zaważyć i teraz jeszcze na przygotowaniach do wojny przynajmniej w dziedzinie operacyjnej i częściowo fortyfikacyjnej, oraz na samym przebiegu kampanii. Niestety i tę ostatnią okazję stracono.
Przede wszystkim nie stworzono dowództw frontów (lub grup armii), choć wiadomo było z doświadczeń ostatnich wojen, że niemożliwe będzie dla Naczelnego Dowództwa dowodzenie centralnie różnymi armiami i grupami operacyjnymi na odległych od siebie i zupełnie niepowiązanych ze sobą odcinkach frontu, choćby tylko z powodu trudności technicznych łączności. Bombardowania lotnicze, które — przynajmniej częściowo — było można przewidzieć, już od pierwszego dnia wojny położyły naszą łączność na dwie łopatki, a radio nie dopisało. Toteż Naczelne Dowództwo przestało faktycznie dowodzić już w piątym dniu wojny. Rozkazy i meldunki, przewożone samolotami i samochodami przez oficerów, nie zawsze docierały na miejsce przeznaczenia, a gdy dotarły, były już często nieaktualne.
Mobilizacyjne O. de B. przewidywało następujące wyższe dowództwo operacyjne (Jaklicz, 1690/40, str. 7):
12 kwater głównych w tym 5 armijnych (ze wszystkimi służbami)
4 grupy operacyjne piechoty;
2 grupy operacyjne kawalerii.
Generalny Inspektor powierzył następującym generałom dowództwa:
Armia „Pomorze” – gen. dyw. Bortnowski;
Armia „Poznań” – gen. dyw. Kutrzeba;
Armia „Łódź” – gen. dyw. Rómmel;
Armia “Kraków” – gen. bryg. Szylling;
Armia „Modlin” – gen. bryg. Przedrzymirski;
Armia „Odwodowa” – gen. dyw. Dąb-Biernacki;
Armia „Karpaty” (potem Małopolska) – gen. dyw. Fabrycy;
Grupa operacyjna „Narew” – gen. bryg. Młot-Fijałkowski;
Grupa operacyjna „Śląsk” – gen. bryg. Sadowski;
Grupa operacyjna „Cieszyn” – gen. bryg. Boruta-Spiechowicz;
Grupa operacyjna „Piotrków” – gen. bryg. Thomme;
Korpus interwencyjny – gen. bryg. Skwarczyński;
Grupa operacyjna kawalerii – gen. bryg. Podhorski;
(Suwalska i Podlaska BK)
Grupa operacyjna kawalerii – gen. bryg. Dreszer.
(Wileńska i Wołyńska BK)
Czyli „Plan mobilizacyjny” przewidywał sześć dowództw armii, utworzono przed 1 września 1939 roku — siedem, plan mobilizacyjny przewidywał cztery dowództwa grup operacyjnych (piechoty), utworzono przed 1 września 1939 roku — pięć.
W miarę postępu prac w ciągu lata 1939 roku niektórzy z dowódców armii zrozumieli, że dowodzenie poszczególnymi dywizjami będzie prowadzone, bez pośredniego stopnia dowodzenia, co dla nich było niemożliwe. Dlatego dowódca armii „Pomorze”, generał Bortnowski utworzył (podaję jako przykład):
— Grupę operacyjną gen. Bołtucia, dnia 29 sierpnia 1939 roku (L.dz. 1675/40);
— Grupę operacyjną „Czers” gen. Grzmot-Skotnickiego, dnia 31 sierpnia 1939 roku (L. dz.1683/40).
Już po wybuchu wojny utworzono: 7 września 1939 roku grupę operacyjną gen. Kowalskiego (z I.D.P., 41.D.P., 33.D.P. i Mazowieckiej B.K.) i 10 września 1939 roku grupę operacyjną gen. Andersa (Nowogródzka B.K., Wołyńska B.K. i Kresowa B.K.).
Nie wyliczam tutaj licznych grup operacyjnych, które w drugiej połowie września powstały tak na wschodzie Polski (bądź jako nowe ośrodki walk, bądź z poprzednio rozbitych jednostek), jak też grup operacyjnych w armii generała Kutrzeby (jak grupa operacyjna generała Knoll-Kownackiego i generała Tokarzewskiego). Dowódcy improwizowanych grup operacyjnych natrafiali na duże trudności w dowodzeniu. Przede wszystkim nie posiadając ani sztabu, ani środków łączności, zabierali przeważnie z dotychczasowych swych sztabów kilku oficerów, oczywiście tych, z którymi byli najlepiej zgrani i do których mieli największe zaufanie, zwykle, więc szefa sztabu i oficera operacyjnego. Poza tym część personelu i środków technicznych łączności. W ten sposób dezorganizowali sztab dotychczasowej swej Wielkiej Jednostki, utrudniając, a często wręcz uniemożliwiając swym następcom (zwykle dowódcom piechoty dywizyjnej) dowodzenie. Sami zaś, nie mając nawet przy tak drastycznym postępowaniu wystarczających środków dowodzenia, dowodzili połowicznie lub wręcz nominalnie tylko.
Rozkazy nie docierały do podległych Wielkich Jednostek wcale lub były spóźnione, a więc nieaktualne. Niektórzy zaś dowódcy improwizowanych Grup Operacyjnych dowodzili równocześnie nadal swymi Wielkimi Jednostkami. Ponieważ „dwóm panom nie można naraz służyć”, kończyło się — jak w grupie operacyjnej generała Kowalskiego — brakiem dowodzenia i chaosem.
W tych warunkach nieprzyjaciel dyktował zadania naszym poszczególnym Wielkim Jednostkom, a one oddzielnie się biły i oddzielnie odchodziły. Studium i analiza przebiegu kampanii jesiennej w Polsce wykazuje dobitnie, że Naczelne Dowództwo nie dowodziło armiami, a armie — poza armią generała Kutrzeby i grupą operacyjną generała Kleeberga — prawie nie dowodziły swymi Wielkimi Jednostkami. Z braku koordynacji działań, z braku dowodzenia straciliśmy dużo pięknych sposobności bicia nieprzyjaciela (L.dz.2795/40).
Wszystkie korzyści z tego braku dowodzenia u nas wykorzystali w sposób mistrzowski Niemcy, bijąc każdą naszą armię oddzielnie i bijąc — poza armią generała Kutrzeby i grupą operacyjną generała Kleeberga — każdą Wielką Jednostkę każdej z tych armii znów oddzielnie. (L.dz.407/39, 1675/40, 1844/39, 1683/40 i wiele innych).
Opowiadano sobie w G.I.S.Z. na ucho, że Ossowiecki rzekomo powiedział Generalnemu Inspektorowi, że nie będzie wojny. Nie wiem, ile w tym jest prawdy, ale faktem jest, że w wybuch wojny czynniki decydujące chyba nie wierzyły. Wspomniałem już, co należy sądzić o wierze lub niewierze w wybuch wojny odpowiedzialnych za obronność Państwa czynników, wiec przede wszystkim. Generalnego Inspektora, Ministra i Szefa Sztabu Głównego. Czyny ich w tym okresie świadczą atoli, że rzeczywiście w wybuch wojny nie wierzyli. Jeżeli zaś orientowali się w groźnym położeniu politycznym i wyczuwali bezpośrednie już niebezpieczeństwo, a jednak — jeszcze w ostatniej chwili — nie zrobili wszystkiego, co było możliwe, aby przynajmniej rozmiar nieuniknionej klęski zmniejszyć, to działalność ich kwalifikuje się mianem, które samo się narzuca każdemu myślącemu człowiekowi. I w tym nawet okresie, marzec 1939 — wrzesień 1939:
— Fabryki (czołgów, samolotów, dział artyleryjskich i przeciwpancernych i amunicji) nie pracowały na trzy zmiany, ale nawet nie pracowały na dwie zmiany, częściowo, jak już wspomniałem o P.Z.L. w ogóle nie pracowały, a częściowo, jak P.Z.Inż. nie miały zamówień na sprzęt nowy;
— Polowe roboty fortyfikacyjne rozpoczęto dopiero w czerwcu, a częściowo nawet w lipcu. Użyto do tych robót nie setki tysięcy bezrobotnych lub innych sił roboczych cywilnych, ale żołnierzy pułków;
— Nie zmilitaryzowano policji państwowej, o co od kilku lat starał się bardzo usilnie Główny Komendant Policji Państwowej na podstawie ustawy o mobilizacji Państwa i policji państwowej.
Wojsko straciło przez to możność dysponowania policją państwową, która z jednej strony mogłaby odciążyć wojsko w pracy mobilizacyjnej, mobilizując część: „…żandarmerii polowej, taborów, oddziałów roboczych i oddziałów wartowniczych…” (L.dz.994/A/40), z drugiej zaś strony, posiadając po zmobilizowaniu 60.000 ludzi, własną sieć radio, telefon, 50 motocykli i w każdym powiecie łazik, a w każdym województwie duży samochód transportowy, a kierowana przy tym rozkazami dowódców Armii i działając w zwartych oddziałach, byłaby usunęła kilka zjawisk, które bardzo ujemnie wpłynęły na przebieg kampanii jesiennej w Polsce właśnie z braku zapory policyjnej i regulacji oraz kontroli ruchu, jak między innymi masy uciekinierów na drogach, a wśród nich pełno dezerterów, maruderów, szpiegów i agentów „piątej kolumny”. Policja też — jak w Niemczech — mogła na tyłach kierować OPL, akcją przeciwpożarową itp.
„(…) gdyby zmilitaryzowanie policji było zdecydowane w sierpniu 1939 roku, byłyby zupełnie inaczej wyglądały sprawy bezpieczeństwa na tyłach armii i sprawy ewakuacji majątku państwowego. Policja, bowiem uzyskałaby prawo pełnienia służby w rejonie etapów armii, którego jej w ubiegłej wojnie odmawiano, miałaby prawo ingerencji w stosunku do osób ubranych w mundury wojskowe, których chmary włóczyły się na tyłach skoncentrowanych jednostek bez żadnej kontroli ze strony wojskowych organów bezpieczeństwa, bo żandarmerii wojskowej starczyło zaledwie na rejony dywizji. Policja nie pilnowałaby już siatek, parkanów i ruder, ale zajęłaby się służbą dla Armii i może wcześniej byłaby wzmocniona (…). Tak zaś policja trzymana z dala od zagadnień wojskowych była jak tabaka w rogu i liczba jej, po zmobilizowaniu sięgająca 60.000 ludzi, nie odegrała takiej roli jaką odegrać powinna i mogła”. (L.dz.994/A/40).
— Braków zasadniczych, ale stosunkowo drobnych, na uzbrojenie i wyposażenie wojska nadal nie usuwano lub w tempie, jakbyśmy żyli w najbardziej „spacyfikowanej” Europie;
— Rozdano, co prawda karabiny przeciwpancerne, ale były one w zaplombowanych skrzyniach, o których nawet dowódca pułku nie wiedział, co zawierają.
Krótko już przed wojną specjalnym rozkazem tajnym nakazano dowódcom pułków zebrać dowódców baonów, kompanii i o ile się nie mylę — po dwóch strzelców na kompanię i po złożeniu przysięgi, że zachowają tajemnicę zapoznać ich z tym sprzętem.
Trudno rzeczywiście zrozumieć, co zamierzano przez taką „tajemnicę” osiągnąć. Rozum przecież mówił, że fakt posiadania tej broni przez wojsko polskie nie powstrzyma Hitlera od wykonania powziętych decyzji. Gdyby zaś ta wiadomość miała jednak go powstrzymać, to należało ją właśnie rozpowszechniać, gdyż w naszym interesie leżało nie dopuścić do wybuchu wojny lub jej wybuch jak najdłużej odwlec. Nie była to też broń tak rewelacyjna, aby zjawienie się jej na polu walki było takim zaskoczeniem dowództwa i wojska niemieckiego, żeby mogło wpłynąć poważnie na psyche i morale nieprzyjaciela.
Taką tajną bronią zaskoczenia byłyby na przykład promienie niewidzialne, zatrzymujące na daleką odległość silniki, powodujące na daleką odległość wybuch amunicji w jaszczach, samolotach i w ładowniach piechurów. Dążność do takich wynalazków byłaby wdzięcznym polem pracy w dziedzinie obrony państwa dla laboratoriów profesorskich w Uniwersytetach i Politechnikach oraz w wojskowych instytucjach technicznych. Taki wynalazek mógł w krótkim czasie dać nam zwycięstwo całkowite i takie samo, jak na przykład karabin maszynowy dałby je generałowi Chłopickiemu pod Grochowem.
„Tajemnica” ta miała za to jeden dodatkowy, a poważny skutek. Ze sprawozdań, znajdujących się w aktach byłego Biura Rej. wynika, że po zabiciu lub zranieniu tych „wtajemniczonych” strzelców nikt już w pułku tych karabinów przeciwpancernych używać nie umiał.
Już w styczniu 1939 roku podczas wizyty w Warszawie Ribbentrop zażądał Gdańska i korytarza przez Pomorze. Czytałem nawet, że Hitler postawił osobiście ministrowi Beckowi to samo żądanie przy okazji jego wizyty w Berchtesgaden już jesienią 1938 roku. To były już chyba ostatnie dzwonki alarmujące. Mimo to nadal „nie wierzono w wojnę”. Przedstawiłem już wyżej w krótkich kilku zdaniach, jak zmarnowano ten czas w wojsku, to jest w linii, w policji, w fabrykach. Wiemy również, że zmarnowano go w wielu innych dziedzinach, na przykład społecznej. Zmarnowano również ten czas już ostatni na przygotowanie choćby w ostatniej chwili rozumnego planu wojny obronnej przeciw Niemcom.
Nasze czynniki decydujące w sprawach polityki zagranicznej oceniały sytuację w ten sposób, że głównym przeciwnikiem Polski będą, zawsze Sowiety. Wojnę z Sowietami będziemy musieli poprowadzić sami. Ewentualna wojna z Niemcami nie będzie jednostronna, ponieważ w takim wypadku w wojnie weźmie udział Francja.
„(…)od lat gros prac było poświęcone przygotowaniom do wojny na wschodzie z ZSSR, którego to sąsiada jeszcze Marszałek Piłsudski uznał za niebezpieczniejszego (zresztą wbrew opinii płk dypl. Glabisza, a pod wpływem ministra Becka)…” (L.dz.1533/40). Stąd na pierwszy plan w pracach Sztabu Głównego i wysuwały się sprawy wschodnie; sprawy wojny na zachodzie były poruszane tylko fragmentarycznie. Studium planu zachodniego rozpoczęto w 1937 roku; obejmowało ono jednak tylko jedną ogólną rozmowę wstępną Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych z Inspektorami Armii na temat charakteru działań przeciw Niemcom. Jednak do rozpracowania konkretnych planów nie doszło. Dopiero w marcu 1939 roku wypadki zmusiły nasze naczelne władze wojskowe do zajęcia się planem działania przeciwko Niemcom.
W tych warunkach nie było mowy o rozpracowaniu szczegółowego planu działania. Generalny Inspektor Sił Zbrojnych w marcu dał wytyczne do osłony i wstępnego rozwinięcia sił, zaś w maju lub w czerwcu 1939 roku wytyczne do przygotowania działań odwodu (armia odwodowa generała Dęba). Plan działań wojennych, poza okresem wstępnym, nie był ujęty w formę konkretną ani też nie był przygotowany w terenie. Jeśli istniał, to raczej tylko w umyśle Naczelnego Wodza lub jego najbliższych współpracowników.
Na poparcie takiego przypuszczenia można przytoczyć:
1) Wydanie „Wytycznych” dowódcy głównego odwodu dopiero po paru miesiącach od chwili zagrożenia;
2) Niewykonanie żadnych przygotowań ani rozpoznań terenowych sięgających w głąb poza teren operacyjny armii (poza budową mostów na Wiśle i Pilicy). Rozpoznania terenowe w głąb rozpoczęto na kilka dni przed wojną;
3) Oddział III otrzymał dopiero na miesiąc przed wojną rozkaz opracowania zasadniczych postulatów operacyjnych, politycznych, przemysłowych i komunikacyjnych, dotyczących planu dalszej wojny (sprawozdania płk Kopańskiego);
4) Na kilka dni przed wojną Generalny Inspektor zdecydował przesunięcie odwodów Naczelnego Wodza ku południowi, co wskazywało na zasadniczą zmianę koncepcyjną (płk Jaklicz i płk Kopański).
Plan z marca 1939 roku obejmował więc tylko zadania osłony i zadania rozwinięcia wstępnego. Obejmował on wyłącznie zadania dla poszczególnych armii, bardzo zwięzłe wskazówki wykonawcze, ogólne i ilościowe O. de B. armii.
Wychodząc z założenia konieczności:
1) Obrony najbogatszych części kraju (Śląsk, Poznańskie);
2) Umożliwienia przeprowadzenia mobilizacji ogólnej;
3) Zachowania własnego prestiżu w sprawach Pomorza i Gdańska.
Plan osłony przewidywał kordonowe rozciągnięcie sił wzdłuż wszystkich granic z Niemcami. Brak myśli przewodniej w użyciu odwodów oraz ich przesuwanie w ostatnich chwilach wskazuje na brak ogólnego planu działań dla wojny z Niemcami. Nie istniał również w naszych koncepcjach plan ogólny fortyfikacji granicy zachodniej. Do roku 1939 były wykonywane tylko fragmentaryczne umocnienia niektórych odcinków na Śląsku, Gdyni i Helu. Dopiero w marcu powstaje pewien plan fortyfikacyjny na zachodzie, jako pochodny planu osłony i wstępnego rozwinięcia sił. Plan ten nie jest wynikiem zasadniczej koncepcji fortyfikacyjnej, lecz wynika z zadań poszczególnych armii.
Fortyfikacje nie mogą powstać w mgnieniu oka; ich budowa wymaga czasu i masy pieniędzy. O ile byśmy mieli plany fortyfikacyjne, to byśmy je realizowali przed marcem 1939 roku, a nie przystępowali do robót wykonawczych w lipcu 1939 roku. Wprawdzie w roku 1937 wydano zarządzenia intensywnych studiów na zachodzie – w ich wyniku przedstawiono do G.I.S.Z. plan obrony rejonu Brodnicy i zapoczątkowano prace nad projektem obrony Narwi. Jednak wobec braku kredytów i te fragmenty nie były realizowane.
Budżet fortyfikacyjny na rok 1939/1940 przewidywał prace na wschodzie; na zachodzie znowu nie przewidywano prawie nic. Od marca Sztab Główny zaczął przeprowadzać virement kredytów ze wschodu na zachód, ograniczając się ściśle do przewidywań budżetowych (w granicach ustalonych kredytów). Do prac właściwych na zachodzie przystąpiono dopiero w końcu czerwca.
Na wcześniejsze rozpoczęcie prac Szef Sztabu Głównego nie pozwalał z uwagi na konieczność zachowania tajemnicy wojskowej. W końcu czerwca Generalny Inspektor Sił Zbrojnych zgadza się na prace w terenie (umocnienia polowe i niszczenia). W miesiącu lipcu, gdy prace w pierwszej linii były zaawansowane, poszczególni dowódcy armii występowali z wnioskami do Sztabu Głównego o przystąpienie do prac na drugiej linii Jednak Szef Sztabu Głównego nie dał decyzji i nie wyznaczył chociażby ogólnego przebiegu pozycji obronnej i jej przypuszczalnej obsady.
Plan fortyfikacji jak również plan obrony nie istniał. Brak takiego planu nie pozwolił na planowe rozbicie projektowanych robót na okres pewnej ilości lat i na zorientowanie się w całokształcie potrzeb. Wszystkie wykonane prace stanowiły luźne fragmenty, niezwiązane ogólną myślą przewodnią.
Tak samo luźnymi fragmentami były plany opracowywane w 1939 roku przez Inspektorów Armii. Zamiast opracowania całokształtu planu przez jedną centralną komórkę i następnie rozpracowania szczegółów, zaczęto pracę odwrotnie — to jest opracowanie szczegółów bez ogólnego planu. Na potwierdzenie powyższych mych tez przytaczam poniżej wyciągi ze sprawozdań całego szeregu oficerów dyplomowanych, którzy pracowali w Oddziale II Sztabu Głównego — (podkreślenia są moje):
„(…) W zakresie moich kompetencji całokształt pracy operacyjnej Sztabu Głównego skoncentrowany był do końca 1938 roku na przygotowanie planu wojny z Rosją. Zachód był przygotowany tylko częściowo, w formie bezpośrednich studiów Inspektorów Armii z Generalnym Inspektorem, bądź w formie wykonawczej na szczeblu Sztabu Głównego:
- Studia Inspektorów Armii dotyczyły koncepcji ogólnych, prac teoretycznych i studiów terenowych, jednak bez ściśle jeszcze sprecyzowanego zadania i sił.
- Praca wykonawcza Sztabu Głównego objęła następujące zagadnienia:
– Studium rozwinięcia niemieckiego;
– Rozbudowa łączności na szczeblu Naczelnego Wodza i częściowo na szczeblu Inspektorów Armii;
– Rozbudowa fortyfikacji „Śląska”;
– Przygotowanie straży górniczej do współdziałania z wojskiem”.
(płk Jaklicz, L.dz. 1690/40).
Już na wstępie zaznaczam, że pułkownik Jaklicz w swoim obszernym sprawozdaniu żongluje pojęciami strategicznymi i operacyjnymi w sposób niesłychanie sprytny, mający chyba na celu w powodzi słów i komunałów utopić istotę zagadnienia. Może to imponować laikom i ich wprowadzić w błąd. Fachowcy tą rzekomą uczonością wywodów nie dadzą się zmylić z tropu. Doskonale odróżnią ziarno od plew. Poza tym sprawozdanie to zawiera cały szereg nieścisłości rzeczowych, niedomówień i — sądzę, że rozmyślnego — zaciemniania faktów. Jest to praca typowego teoretyka, operującego frazesami, jak niedoświadczony asystent w Wyższej Szkole Wojennej przy omawianiu pracy operacyjnej. Ze sprawozdania pułkownika Jaklicza bije w oczy taki sam chaos, jaki był potem w dowodzeniu podczas wojny. Jest to dokument, który rykoszetem bije w autora i sam go oskarża.
Szef Sztabu Naczelnego Wodza Wojska Polskiego we Francji, pułkownik dyplomowany artylerii Kędzior, ocenia sprawozdanie pułkownika Jaklicza następująco:
„Dla oceny raportu płk Jaklicza stosować należy dwa kryteria:
— wyniku, ten jest znany;
— teoretyczne, tzn. sposób logicznego podejścia do zagadnień i celowość przyjętych rozwiązań.
Na szczeblu pracy płk Jaklicza szczególnie interesującym byłoby oświetlenie zagadnienia pracy sztabu ze strony politycznej. Niestety, tę sprawę płk Jaklicz pomija milczeniem, (co) ma tę złą stronę, że nie można wystarczająco jasno oświetlić celowości pracy sztabu. Inną dziedziną, w której oświetleniu widzę bardzo wielką lukę, (jest) sprawa doktryny. Wspomina płk Jaklicz o nowożytnym przygotowaniu do wojny, nie mówi jednak, w czym je widział.
Pytanie to uważam za zasadnicze. Jak stwierdza płk J., jak to wynika z zacytowanych przez niego danych, sztab dysponował zupełnie szczegółowymi wiadomościami odnośnie sił niemieckich, koncentracji, kierunków uderzeń, koncepcji walki, ukończenia mobilizacji i koncentracji, innymi słowy sztab posiadał znajomość doktryny przeciwnika i jego środków.
Doktrynie i środkom niemieckim, jak wynika z pracy płk J., przeciwstawiliśmy:
— Pojęcie walki, w której manewr ma przewagę nad ogniem względnie, w której tak siłę ogniową jak i zdolność manewrową środków lotniczych, pancernych i motorowych przeciwnika negliżowaliśmy;
— Przygotowany manewr nie był oparty o żaden system przeszkód sztucznych czy naturalnych;
— Ugrupowanie ogólne było kordonowe, dywizje nawet w armii gen. Rómmla, jak pisze płk J. o najsilniejszym nasyceniu, miały około 30 kilometrów frontu na Wielką Jednostkę. Dla bliżej nieokreślonego celu prestiżowo-politycznego wydzielono grupę gdańską. Dla zadania biernego, jak stwierdza płk J., wydzielono w armiach Kutrzeby i Bortnowskiego około 13 Wielkich Jednostek, a więc jedną trzecią wszystkich sił, pozostawiając je w worku z zagrożonymi komunikacjami prawie od samego początku wojny.
Zupełnie specjalna jest sprawa odwodu. 7 W.J. wysuwa się do przodu bądź do działania całą masą na południe, dla ewentualnego utrzymania rejonu Gór Świętokrzyskich, względnie walki na Wiśle. To wszystko w szablonowym oparciu o konne tabory i kolejowe stacje zaopatrzenia, a więc nawet nie na poziomie 1918 roku, jeśli chodzi o możliwości wykonania.
Uderzają w raporcie płk J. optymizm i pewność siebie. Dywizje niemieckie pancerne, zmotoryzowane, zwyczajne o wielokrotnej przewadze ognia, mają przeciwstawione oddziały prawie bez broni panc. etapy i wnętrze kraju bez poważnej obrony plot., zaopatrzenie oparte o chłopskie wózki. Wyraźnemu ugrupowaniu zaczepnemu przeciwstawia się kordonik, oparty o szablonową myśl manewru.
Co najciekawsze, ustala się plan wojny nieznany prawie nikomu, do nikogo nie miało się zaufania (a może bano się go pokazać i słusznie). Plan wojny, który nie wytrzymał próby żadnego Kriegsspiel’u, jak mógł on, zatem wytrzymać próbę życia. Jak to było możliwe, by plan wojny, jak pisze płk J., nowożytnego wojska, którego elementy zasadnicze powstają na podstawie przyjęcia przede wszystkim pewnej koncepcji politycznej, do której powinny dojść następnie składowe wojska i gospodarcze, mógł być przyjęty bez wyraźnego, wyczerpującego i wszechstronnego sprawdzenia wszystkich tych elementów?
Na marginesie raportu płk J. nasuwa się jeszcze jedna uwaga personalna.
Do akcji Gdańsk jest wyznaczony generał-polityk Skwarczyński. Czy aby odegrać Ozon? Generałowie, Sikorski, Sosnkowski i Piskor nie mają przydziałów dowódców, na dowódcę odwodu wyznacza się gen. Dęba, czy w tym wszystkim nie tkwiła myśl, że „tylko swoi winni się odznaczyć”.
Ogólnie praca płk J. nie dała mi odpowiedzi na pytanie, czy był „Plan wojny” i jak został zbudowany. Interesującym byłoby ponadto znalezienie odpowiedzi na stepujące pytania:
— Czy Sztab uważał, że przyjętej koncepcji strategicznej odpowiadały możliwości taktyczne, tzn. czy dywizje na 30 kilometrów frontu mogły wytrzymać jakąś poważniejszą akcję?
— Dlaczego nie było dowództw, grup armii? Było jasnym, że N.D.. nie mogło objąć bezpośrednio nie łączących się ze sobą teatrów działań.
— Czemu przypisać opóźnienie mobilizacji, mimo dokładnych wiadomości o stanie przygotowań n-pla?
— Dlaczego sztab, znając dysproporcję wyposażenia technicznego naszej armii w stosunku do niemieckiej, pozwalał na sprzedaż sprzętu, działek panc. plot. I płatowców myśliwskich za granicę?
— Czy sztab wierzył w możliwość wojny?
— Jak rozwiązywał stosunek obrony do natarcia?
— Dlaczego nie brano pod uwagę ostrzegających meldunków o przewidywanym totalnym sposobie prowadzenia wojny przez Niemcy?
— Dlaczego nie wykorzystano doświadczeń wojennych z Hiszpanii?
— Dlaczego pozwolono w tak dużej skali na rozwój propagandy niemieckiej?
— Dlaczego nie zwalczano skutecznie dywersji?
Ponadto koniecznym jest „oświetlenie stanu porozumienia strategicznego dot. prowadzenia wojny polsko-francusko-angielskiego odnośnie:
— Udziału Polski w organach kierownictwa wojny między-sojuszniczego;
— Jedności dowództwa między-sojuszniczego;
— Form pomocy materialnej przygotowaniu odpowiednich umów, strategicznej, przewidywanie skoordynowanych akcji dla odciążenia nacisku niemieckiego na Polskę (ofensywa na zachodnim froncie, akcja lotnictwa)”.
Trudno rzeczywiście o bardziej druzgocącą krytykę działalności człowieka, który był twórcą polskiego „Planu operacyjnego” przeciw Niemcom.
Odnośnie powyższego wyciągu ze sprawozdania pułkownika Jaklicza: Według sprawozdania pułkownika dyplomowanego artylerii Kopańskiego (L.dz.329/39), który pod koniec marca 1939 roku został zamianowany Szefem Oddziału III Sztabu Głównego, (…) pułkownik Jaklicz był Szefem Oddziału III od początku 1936 roku, więc przynajmniej trzy lata. A jednak pułkownik Jaklicz pisze: „W zakresie moich kompetencji całokształt pracy operacyjnej Sztabu Głównego skoncentrowany był do końca 1938 roku na przygotowanie planu wojny z Rosją(…).”
Wydawałoby się, więc, że ten przynajmniej „Plan wojny” z Rosją był rzeczywiście gotowy w zupełności. Tak jednak nie było. Dowody: Pułkownik Kopański pisze: „(…) Gdy, o ile pamiętam, 14 marca 1939 roku zacząłem obejmować swe funkcje, zastałem następujący stan rzeczy: Plan wschodni (ściśle biorąc plan rozwinięcia wstępnego na wschodzie) był powoli wykańczany…”.
Major dyplomowany artylerii Napieralski (L.dz. 1533/40): „(…)W chwili wybuchu wojny z Niemcami plan operacyjny wschodni był gotowy, tylko w ogólnych zasadach, a plany działań poszczególnych armii były w trakcie opracowywania i to z pominięciem zagadnień tyłów, zaopatrywania i ewakuacji, które w ogóle jeszcze nie były rozpracowywane”.
W świetle powyższych dwóch głosów (a w aktach byłego Biura Rej, jest ich więcej) bilans trzyletniej pracy pułkownika Jaklicza jako Szefa Oddziału III Sztabu Głównego jest wybitnie ujemny. Choć bowiem, według jego słów, „(…) całokształt pracy operacyjnej Sztabu Głównego skoncentrowany był do końca1938 roku na przygotowania planu wojny z Rosją” — to jednak plan taki nie istniał. Był tylko „Plan rozwinięcia wstępnego”, powoli wykańczany” (Kopański) oraz „Plan operacyjny wschodni”, gotowy tylko w ogólnych zarysach i to z pominięciem zagadnień tyłów”. (Napieralski).
Konkluzja: Plan wojny z Rosją istniał jedynie we fragmentach.
Tym niemniej obiektywizm nakazuje sprawiedliwie przyznać, że przynajmniej pracowano nad planami wojny z Rosją.
Oczywistym jest, że każdy Sztab Główny każdego nowoczesnego państwa musi znać swoich ewentualnych nieprzyjaciół i ich możliwości wojenne oraz mieć gotowe plany wojny przeciw każdemu z nich. Dotyczy to przede wszystkim najbliższych sąsiadów. Dlatego też organizacja również naszego Sztabu Głównego była do takich zadań przystosowana. Oddział II miał wydziały czy referaty „Zachód” i „Wschód”, „N” i „R”. One dostarczały wiadomości o naszych sąsiadach, ewentualnych przyszłych wrogach. Ale tak samo nasz Oddział III operacyjny miał też wydziały czy referaty, czy ekipy „Wschód” i „Zachód”. Pierwsze miały zajmować Rosją, drugie Niemcami.
Przedstawiłem już, powyżej, że ekipa „Wschód” pracowała — może nie z własnej winy powoli, ale pracowała. Co robiła przez lat trzynaście, a przynajmniej w ostatnich czterech latach, od maja 1935 roku, ekipa „Zachód”?
Pierwsze ślady jakiejś myśli przynajmniej o planie wojny z Niemcami można odnaleźć „już” w roku 1937 i to … w ekipie „Wschód”. A mianowicie, projekt planu operacyjnego przeciw ZSSR był opracowany przez majora dyplomowanego kawalerii Grudzińskiego Antoniego z Oddziału III Sztabu Głównego, ekipa „Wschód” i zatwierdzony w 1937 roku przez Szefa Sztabu Głównego generała Stachiewicza oraz Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Jego myślą przewodnią było skanalizowanie ewentualnego ruchu zaczepnego wojsk sowieckich w dwóch stosunkowo wąskich korytarzach terenowych, na północ i na południe od Polesia. Rolę tę miały spełnić:
— ufortyfikowana linia rzeki Szczara na północy;
— w środku ufortyfikowany bastion Polesia;
— ufortyfikowana linia rzeki Dniestr na południu.
Ekonomia sił była w tym planie przeprowadzona bezwzględnie. Jednostki osłonowe, wysunięte nad granicę, były obliczone jak najoszczędniej i zredukowane do minimum w stosunku do przestrzeni i zadania. Gros sił było przewidziane w odwodzie w rejonie Brześcia, jako masa uderzeniowa. Obóz Warowny Wilno po opuszczeniu korytarza wileńskiego przez wojsko polskie, miał się utrzymać przez dwa do trzech tygodni, celem wiązania sił nieprzyjaciela do chwili wyjścia własnego przeciwnatarcia.
Autor tego projektu, po jego zatwierdzeniu, otrzymał od Szefa Oddziału III pułkownika Jaklicza polecenie zapoznania kierownika ekipy „Zachód” majora dyplomowanego piechoty Berka (Berek) z podstawowymi elementami powstania tego planu oraz ze szczegółami wykonawczymi.
Potwierdza to też pułkownik Kopański (L.dz.1664/39): „(…) Na podstawie protokołów odpraw Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych oraz rozmów moich z ppłk dypl. Mossorem, I Oficerem Sztabu Inspektora Armii gen. Kutrzeby, wydaje mi że studium planu zachodniego rozpoczęto w 1937 roku. W tym roku zostali wezwani przez Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych Inspektorowie Armii „Zachód” (wówczas generałowie, Bortnowski, Kutrzeba, Rómmel i Berbecki) i Szef Sztabu Głównego dla zreferowania swych opinii o zasadniczym charakterze działań przeciwko Niemcom”.
Tym niemniej ~ zgodnie z wielokrotnymi wzmiankami w sprawozdaniach, że Inspektorowie Armii prowadzili studia na zachodzie — są też pewne ślady ich pracy w terenie już w roku 1936. A mianowicie: — major dyplomowany artylerii Jan Milewski, będąc w roku 1935-1937 dowódcą dywizjonu w 17.p.a.l. w Gnieźnie otrzymał we wrześniu 1936 roku rozkaz od generała Kutrzeby przeprowadzenia studium obrony w pasie ogólnym Ujście – Chodzież – Czarnków, Wągrowiec – Rogoźno, Gniezno. W tym celu przydzielono jemu, jako szefowi ekipy, majora dyplomowanego piechoty Michalskiego z 68.p.p. z Gniezna, samochód z Warszawy i kierowcę kaprala z Żurawicy. Ekipa ta opracowała kolejne linie obrony w terenie, plan potrzebnych fortyfikacji, plan zalewów (jeziora wągrowieckie), plan pobudowania potrzebnych punktów obserwacyjnych artyleryjskich w nieprzejrzystym, pokrytym laskami terenie, przeważnie pozbawionym zupełnie naturalnych punktów obserwacyjnych nadających się do użycia, ilość potrzebnej na tym odcinku piechoty, artylerii i wojsk pomocniczych, oraz wykonała szczegółowe karnety dla dowódców pułków, batalionów i dywizjonów, kompanii i baterii. Po ukończeniu w połowie listopada 1936 roku praca ta znalazła pochwalne uznanie generała Kutrzeby.
Równocześnie inna ekipa pod kierownictwem podpułkownika dyplomowanego piechoty Sienkiewicza, zastępcy dowódcy 69 pp, opracowywała kierunek północny: Nakło-Kcynia, Szubin – Żnin – Trzemeszno.
Na południe od ekipy majora Milewskiego w pasie na południe od Warty, również z rozkazu generała Kutrzeby pracowały ekipy oficerów dyplomowanych z 14.D.P. Na Górnym Śląsku zaś, w tym samym okresie 1936/1937 rotmistrz dyplomowany Powała-Dzieślewski przeprowadził podobną pracę, „(…) będąc na stage’u w 3.p.Uł., powołany zostałem jako szef ekipy fortyfikacyjnej przez gen. Berbeckiego do opracowania karnetów 21 pozycji terenowych w G. Śląsku. Po zakończeniu karnetów 21 pozycji terenowych w G., Śląsku. Po zakończeniu tej pracy napisałem opracowanie końcowe, obrazując w nim małą przydatność metody pracy przyjętej przez nas. Pomimo, iż karnety moje pozostały bez żadnych zmian aż do wybuchu wojny, a wartość pozycji została stwierdzona przez wojnę, raport mój poparty przez dowódcę 23.D.P. i gen. Berbeckiego nie tylko nie odniósł skutku, ale obraził Szefa Sztabu Głównego, bo … jak śmiał ktoś krytykować jego metody?”. (L.dz.2619/40).
Pułkownik Łakiński (L.dz.2795/40) przytacza: „(…) Na pierwsze oznaki zapoczątkowanej roboty przygotowawczej w terenie natknąłem się w Łodzi w r. 1936, gdy wysyłałem tzw. patrole opisowe w teren. Cały odcinek od Wielunia przez Łódź do Bzury — najkrótszy kierunek od granicy niemieckiej do Warszawy — był wzięty na warsztat pracy dopiero w roku 1936. A co robiono przez l5 lat.?”. Że, mimo powyższych fragmentów prac Inspektorów Armii w Oddziale III Sztabu Głównego aż do 1939 roku wszystko było „na Zachodzie bez zmian”, świadczą następujące głosy:
Pułkownik Jaklicz (1690/40): „…Praca operacyjna nad przygotowaniem wojny z Niemcami rozpoczęta została w 1939 roku. Początek tego roku poświęcony został na przygotowanie elementów decyzji Naczelnego Wodza, w marcu powzięta została zasadnicza decyzja początkowego rozwinięcia strategicznego, po czym nastąpiło rozpracowanie wykonawcze tej decyzji”. Sam pułkownik J. oskarża:„(rozpoczęta została w 1939 r.)”.
Pułkownik Kopański (L.Dz.325/39): Gdy, o ile pamiętam, 14 marca 1939 roku rozpocząłem obejmować swe funkcje (Szefa Oddziału III), zastałem następujący stan rzeczy: „Plan wschodni” (ściśle biorąc plan rozwinięcia wstępnego na wschodzie) był powoli wykańczany, „Plan-zachodni” był przez pułkownika Jaklicza i podpułkownika dyplomowanego Mareckiego (Szefa Wydziału „Zachód’ w Oddziale III Sztabu Głównego) przygotowywany ”.
Pułkownik Münnich: Na jednej z takich konferencji z Szefem Sztabu Głównego z końcem lutego 1939 roku Pan Generalny Inspektor Sił Zbrojnych podał Szefowi Sztabu podstawowy plan działań na wypadek wojny z Niemcami dla oparcia na nim dalszych prac sztabu, nakazując przy tym jak najmożliwszy pośpiech”.
Czyli dopiero „w końcu lutego 1939 roku”, po nieomal czterech latach piastowania najwyższego w Polsce stanowiska wojskowego, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych zrozumiał nareszcie, że trzeba plan wojny przygotować i to jak najpośpieszniej.
Major dypl. piech. Czyżewski Marian (z O.III) (L.dz.148/39) „(…)Wydaje mi się jednak, że aż do roku 1939 żadna konkretna praca w tym kierunku nie została zrobiona. Wprawdzie w O.III istniała stale ekipa „Zachód”, ale zajmowała się ona tylko studiami bardzo ogólnymi. Bardziej realna praca prowadzona była jedynie na odcinku śląskim i pomorskim (ściśle biorąc na wybrzeżu), gdzie budowane były fortyfikacje stałe. Cała praca O.III jak i pozostałych oddziałów Sztabu Głównego była nastawiona głównie na wschód.
Ten stan rzeczy trwał aż do lutego — marca 1939 roku, na czego przytoczyć mogę:
1) okres zimowy 1938/39 był użyty w O.III na wykańczanie planu wschodniego. Jeszcze w lutym i marcu sporządzano materiały do zasadniczej odprawy Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych z Inspektorami Armii Wschodu, która odbyła się, o ile pamiętam, w końcu kwietnia;
2) budżet na rok 1939/40 opracowany był głównie pod katem widzenia potrzeb wschodu (fortyfikacje i prace wodne);
3) Szefostwo Komunikacji wykańczało plan transportowy wschodni;
4) Oddział I pracował nad przeróbkami planu mob. dostosowując go do potrzeb poszczególnych armii wschodnich.
Wprawdzie o konieczności przystąpienia do pracy nad planem zachodnim mówiło się stale w ciągu 1938 roku i nawet w tym celu ekipa zachód została wzmocniona, to jednak wydaje mi się, że praca została zapoczątkowana dopiero w lutym 1939 r. (płk dypl. Jaklicz, Szef O.III i ppłk dypl. Marecki, kierownik referatu ogólnego „Zachód”). Toteż w marcu br., gdy wypadki polityczne postawiły nas wobec możliwości natychmiastowej wojny z Niemcami — byliśmy do tej wojny pod względem operacyjnym absolutnie nieprzygotowani. Od tej chwili zaczęło się gorączkowe przestawianie pracy całego sztabu na zachód, nie było to jednak łatwe wobec dotychczasowego nastawienia i braku podstawowej koncepcji operacyjnej”.
Kapitan dypl. art. Utnik (z O.III) (bez liczby): „ Plan działań przeciw Niemcom rozpoczęto rozpracowywać dopiero w styczniu 1939 r. Objawiło się to w ten sposób, że wyznaczony został ppłk Marecki na szefa wydziału „Zachód”, a oficerowie odcinkowi pracujący dotychczas na „Wschód” złożyli swoje opracowania do szaf, a rozpoczęli opracowywanie nowych”.
W zeznaniu kapitana Utnika jest nowe, charakterystyczne stwierdzenie: oficerowie, którzy przez długie lata pracowali w zagadnieniu rosyjskim, nagle zostali przerzuceni do pracy nad zupełnie sobie nieznanym zagadnieniem niemieckim. Fakt ten potwierdzają również liczne inne sprawozdania.
Na wiosnę 1939 roku pułkownik Jaklicz polecił majorowi dyplomowanemu kawalerii Grudzińskiemu Antoniemu pomóc majorowi Berkowi (Berek) w pracy nad planem operacyjnym przeciw Niemcom. Po przystąpieniu do niej major Grudziński przekonał się, że major Berek opracował wprawdzie plan operacyjny przeciw Niemcom, opierając się na przesłankach analogicznych, jak był zbudowany plan operacyjny przeciw Rosji, ale w wypadku „Zachód”, nie zawsze trafnych, a przeważnie nawet wręcz błędnych. Na przykład o ile studium bardzo ubogiej rosyjskiej sieci komunikacyjnej mogło dać pewne prawdopodobne hipotezy odnośnie sowieckiej koncentracji, o tyle analogiczne studium bardzo bogatej niemieckiej sieci komunikacyjnej nie mogło dostarczyć pod tym względem żadnych danych.
Niestety, było już za późno, aby od gruntu zmieniać zasady podstawowe, na których bazował, zaimprowizowany zresztą tylko, „Plan operacyjny” przeciwko Niemcom. W aktach byłego Biura Rejestracyjnego znajdują się wzmianki o nielicznych tylko dowódcach:
Generał dywizji Bortnowski: „(…) szlachetny, rozumny, wykształcony człowiek, dobry, o pięknej sylwetce żołnierz. Szybka kariera, ogromne powodzenie (przypieczętowane Zaolziem) jednak przewróciły mu w głowie. Zaczął za często pozwalać grać sobie hymn narodowy. Brak doświadczenia na jego stanowisku, podobno rozkazy z góry, którym nie chciał lub nie umiał się przeciwstawić, doprowadziły go do zaniedbania wielu rzeczy, a w rezultacie zakończyły się klęską jego armii. Kiedy w niewoli na pewno sam sobie dobrze zdał sprawę z poczynionych błędów, jestem pewien, że w przyszłości naszego wojska odegra jeszcze poważną rolę…”. (L.dz.1683/40).
„…zaznaczam na wstępie, że spotykałem się z gen. Bortnowskim przed wojną tylko rzadko, jednak wówczas zrobił on na mnie jak najlepsze wrażenie. Zaraz uderzyła mnie jego nerwowa niecierpliwość, która wyrażała się nie tylko w jego oczach, ale i w udzielonych mi odpowiedziach i w drobnych czynnościach. Przychodzące meldunki niecierpliwie przyjmował, w obecności niepowołanych karcił wyższych oficerów, dopuszczał, że niepowołani wyrażali opinię. Na moje uwagi, dlaczego 27.D.P. nie pozostała w rezerwie, odpowiedział, że tego wymagała sytuacja polityczna. Na moje pytanie, jakie ma dalsze przewidywania, odpowiedź: co za przewidywania, będę się cofał. Miałem wrażenie, że pierwsze większe niepowodzenie po zbieranych w przeszłości laurach zamąciło jego trzeźwość i naruszyło pewność osobistą. Jako dowód służy choćby list jego małżonki, który mi generał przeczytał: „Ty jesteś przyzwyczajony zaraz zwyciężać, miej cierpliwość, w końcu zwyciężysz”.
Zauważyłem, że to bardzo mądre powiedzenie. Chciałem generała rozerwać i uspokoić i zaproponowałem partię bridge’a — odrzucił to ironicznie. Był widocznie także przemęczony, a lokal do urzędowania, a w szczególności do odpoczynku nie nadawał się – wielkie kazamaty, bardzo akustyczne, szczególnie w nocy. Gdy udzielał mi pierwszą orientację, leżała u niego na stole jako też w oddziale operacyjnym tylko jedna mapa 1:100.000, pytałem o operacyjną mapę 1:30.000 względnie 1:75.000, na co generał odpowiedział, że ma ją w głowie. Uważam, że każdy dowódca musi sytuację w pierwszej linii na takiej mapie, studiować.
Po otrzymaniu uderzenia od zachodu uważam decyzję marszu na Klonowo -Jezioro Branickie za mało trzeźwą i dostosowaną raczej do metod pokojowych manewrów. Faktycznie dywizje 9, 27 i brygada kawalerii zostały w tym marszu jedna po drugiej rozbite. Nie znam jego stosunku do szefa sztabu, płk dypl. Izdebskiego, miałem jednak wrażenie, że ten ostatni był zdegradowany do roli czystego wykonawcy…” (L.dz.407/39). „…Wkrótce za nim przybył gen. Bortnowski ze ścisłym sztabem z Torunia. Dowództwo armii już wtedy mu się z rąk wymykało. Toteż wyraźnie był zdenerwowany, lecz starał się tego nie okazywać…” (L.dz. 1685/40).
Generał dywizji Dąb-Biernacki: „Muszę teraz poruszyć nastrój, jaki wówczas panował w armii gen. Dąb-Biernackiego. Przede wszystkim dowódca nie cieszył się ani sympatią ani zaufaniem armii. Stawiano mu poważne zarzuty w związku z dowodzeniem armią rezerwową Naczelnego Wodza, a szczególnie jej przeprawą przez Wisłę pod Maciejowicami, gdzie podobno zniszczył ją całkowicie, naraziwszy na niepotrzebne straty od lotnictwa nieprzyjaciela. Ile w tym jest prawdy — nie wiem. Nie miał on również uznania i we własnym sztabie. Wywnioskowałem z rozmów ze starszymi oficerami, z którymi miałem możność mówienia o tym.
Osobiście znałem gen. Dąb-Biernackiego jeszcze z wojny bolszewickiej, bo raz walczyłem w dywizji przez niego dowodzonej i wtedy wyniosłem wrażenie, że jest to wybitnie dzielny człowiek. W czasach pokojowych przez kilkanaście lat nie stykałem się z nim wcale, natomiast słyszałem o nim dużo różnych opowiadań, niestawiających go w dodatnim świetle. Zarzucano mu brutalność w stosunku do oficerów oraz swoiste wymagania taktyczne. W ostatnich latach zetknąłem się z nim na kursach dla wyższych dowódców w Rembertowie, gdzie miał kilka wykładów na temat rozpoznania, które nie trafiły mi do przekonania.
W obecnych warunkach zbyt często zmieniał swoje decyzje, traktując Wielkie Jednostki jak szwadrony, chciał się bić, lecz niefortunnie wykorzystał kawalerię, trzymając ją pomiędzy batalionami piechoty w terenie dla niej niewłaściwym. Meldowałem o tym generałowi i proponowałem moje rozwiązanie, które aczkolwiek na początku zostało odrzucone, w kilka dni potem przyjęto.
Proponowałem puścić moją B.K. na dalekie rozpoznanie przez Wojsławice – Brabowiec na Tomaszów. Twierdziłem, że rozpoznam cały ten rejon, a walką zdobędę wiadomości, które będą podstawą do decyzji dowódcy frontu. Generał propozycję odrzucił i powiedział uśmiechając się: „pan kawalerzysta, to mi ucieknie…” (L.dz.1683/40)
„O godz. 21-ej 5.IX. dowódca armii, gen. dyw. Dąb – Biernacki, bez zgody dowódcy dywizji zaczął osobiście dysponować baonami pułku, tak, że II/76.p.p. pod dowództwem mjr Justyniaka opuścił Sulejów bez powiadomienia dowódcy pułku.
Dowódca armii, gen. Dąb-Biernacki, po wyruszeniu naszego pułku celem wykonania zadania cofnął się z marszu 41 pp i 81 pp z powrotem na Pilicę, a 76 pp, który już walczył, nikt nie powiadomił o powrotnym wycofaniu dywizji poza Pilicę. 76 pp świadomy, że za nim maszeruje reszta pułków dywizji, walczył do ostatniego żołnierza, tj. I i II baon, a III baon dowodzony przez mjr. Torunia, bez walki gdzieś schował się tak, że nie udało się go odszukać i uciekł w niewiadomym kierunku.
Według mojego rozumowania, gdyby gen. Dąb-Biernacki uderzył chociażby częścią swojej armii, to bezwzględnie ta wielka kolumna zmotoryzowana niemiecka byłaby rozbita, a armia nawiązałaby łączność z armią poznańską, walczącą w tym samym czasie pod Kutnem i Łęczycą, tak, że żaden z czołgów z wielkiej kolumny niemieckiej nie dostałby się pod Warszawę…” (L.dz.436/39).
„Rozbicie armii gen. Dąb-Biernackiego spowodowało z kolei rozbicie armii gen. Rómmla, na którego n-pl uderzył z kierunku Piotrkowa. Z kolei upadek tych dwóch armii spowodował odcięcie armii gen. Kutrzeby. W ten sposób doznaliśmy klęski na lewym brzegu Wisły”.
Armia gen. Dęba doznała klęski wskutek złego dowodzenia. Dowódca armii nie wydaje wytycznych, nie tworzy planu bitwy, a jedynie posługuje się rozkazami szczególnymi, które w krytycznym momencie zmieniane są, co godzinę. Dowódcy G.O. nie pozostawia żadnej inicjatywy, kierując osobiście każdym baonem. Uszykowanie do bitwy nie jest ani do natarcia, ani do obrony. Działanie niemieckie dnia 5.IX. i wiadomości otrzymane od lotnictwa wskazywały na to, że n-pl przygotowuje się do działań zaczepnych. Bombardowanie Sulejowa wskazywało wyraźnie, że n-pl obawia się działania z tego kierunku. A więc będzie uderzał od północy. W kalkulacji sił trzeba było się liczyć z przewagą n-pla. Na natarcie nocne w celu uzyskania terenu dla lepszej organizacji obrony nie można było liczyć w 100 %. A więc ugrupowanie pod Piotrkowem winno stworzyć warunki do obrony.
Co się okazało? N-pl uprzedził natarcie, uderzając na Piotrków, którego broniły 2 baony na odcinku 10 km. Nic, więc dziwnego, że opór przed silnym natarciem piechoty i broni panc. był krótki, tak, że znajdujące się na północ Piotrkowa 3 baony 19 DP zostały tym natarciem również zaskoczone. Między tymi dwoma ugrupowaniami nie było łączności taktycznej, tak, że zostały one pobite kolejno, bez współdziałania między sobą. Gdy to pękło, wytworzyła się luka w ugrupowaniu frontu, przez którą wdarła się silna broń pancerna i oddziały zmotoryzowane.
Silne przeciwnatarcie z kierunku Sulejowa mogło uratować położenie, (lecz nigdy natarcie dwóch baonów), lecz musiało być w odpowiednim czasie zorganizowane. W bitwie tej rzuca się w oczy fatalny brak łączności. W godzinach popołudniowych Piotrków był zajęty i rozbita 19 DP, o czym ani w armii, ani w grupie do nocy nie wiedziano. Prawdopodobnie przyczyniło się do tego bombardowanie Piotrkowa. Armia rozleciała się w odwrocie: 19 DP wskutek zmiany kierunku marszu na równoległą do frontu, natomiast staje się niezrozumiałym, dlaczego rozleciała się 29 DP, której dwa pułki zupełnie nie były w akcji. Ogólnie biorąc zawiniło dowództwo…” (L.dz. 128/39).
„Dowódca Armii miał 6 Wielkich Jednostek (19, 29, 13, 12, 36, i 3 DP) piechoty, w tym trzy niekompletne (12, 36 i 3 D P), jedną Brygadę Kawalerii Wileńską i baon czołgów.
1) Wszystkie Wielkie Jednostki (mam wrażenie) pozostały na tych samych miejscach, na jakich zastał je pierwszy dzień wojny.
2) Trzy Wielkie Jednostki, stojące pod Piotrkowem, nie miały zupełnie przedpola. Wysunięcie ich na linię rzeki około 10 km naprzód dawało bardzo dogodne warunki terenowe — to ostatnie naturalne w tej sytuacji, jaka zaistniała, to znaczy przyjęcie bitwy na wysokości Piotrkowa.
3) W dniach 4. i 5.IX. były dwa ześrodkowania armii — jedno pod Piotrkowem (4 Wielkie Jednostki), drugie słabsze w rejonie Skarżysko-Końskie-Radom (3 wielkie jednostki – niekompletne). To była duża siła. A jednak nie zrobiono ani jednej próby bicia nieprzyjaciela całością jednego lub drugiego zgrupowania.
4) Pod Piotrkowem, gdzie stały 4 Wielkie Jednostki, do walki z n-plem rzucano nie dywizje, nie pułki, rzucano poszczególne baony. Dano n-plowi możność bicia każdej dywizji pojedynczo i to kawałkami. Bicia nie uderzeniem frontalnym, zawsze bardzo krwawym, a obchodzeniem skrzydeł i uderzeniem na tyły Wielkich Jednostek.
5) Dowódca armii ciągle jeździł, zajmował się poszczególnymi fragmentami walki pojedynczo rzucanych do boju baonów, a całości sytuacji i ugrupowania armii swoim umysłem ogarnąć nie potrafił. Dowódcy armii w sztabie nigdy nie było. W ciągu 5 dni, łącząc się telefonicznie z wielkimi trudnościami, nie mogłem osiągnąć dowódcy armii.
6) Zupełny brak wytycznych i rozkazów stwarzał dla dowódców Wielkich Jednostek tragiczne sytuacje. Wtedy, kiedy jedne dywizje krwawiły się bardzo ciężko, inne dywizje, sąsiednie, obok stojące, tkwiły w bezczynności. Tak było pod Piotrkowem. Tak było i w rejonie Skarżysko-Końskie.
7) Na tak wysokim szczeblu, jak armia, gdzie dużą ilość różnych elementów należy w jedną całość umiejętnie powiązać, ażeby mogło dojść do powzięcia decyzji — tej decyzji nie wolno pobrać „na nosa”. Dla jednej dywizji, idącej do akcji w rejonie Piotrkowa, sztab armii trzy — względnie czterokrotnie zmieniał swoje rozkazy. Dużo wyższych dowódców wojny obecnej nie zastanawiało się nad tym, że rozkaz, który otrzymuje dywizja, musi przejść przez szereg umysłów, aż dojdzie do plutonu i szeregowca.
8) Uważam, że w tej sytuacji, jaka zaistniała w dniach 2, 3 względnie 4.IX., dowódca armii musiał postawić Naczelnemu Dowództwu pilny wniosek cofnięcia rejonów wyładowczych dla 3, 12 i 26.D.P. bardziej na wschód — na linię rzeki Wisły.
9) Dowódca armii zapomniał o tym, że ta armia była odwodem i to jedynym Naczelnego Wodza i że główne zadanie czekało na armię dopiero na linii rzeki Wisły.
10) Były i tragikomiczne fragmenty. Gen. Dąb-Biernackiemu, jako dowódcy armii, był dany do dyspozycji kompletny sztab Grupy Operacyjnej z gen. Dreszerem na czele. Ten sztab Grupy był niejako „pętającym się”, gdyż od początku do końca wojny nie otrzymał przydziału.
11) Nic dziwnego, że na tle tak pojętego dowództwa w sztabie 12.D.P. w dniach 6. i 7.IX. coraz krytyczniej patrzono na dowódców Korpusu i Armii. Wśród oficerów sztabu odzywały się głosy, by odmówić posłuszeństwa i zacząć działać na własną rękę. Czy tą drogą można było chociażby częściowo coś naprawić? Twierdzę, że nie.
12) W pracy wyższego oficera, szczególnie na wojnie, kapitalną rolę odgrywała i odgrywać będzie — nieskazitelność charakteru, wysokie morale i przykład dowódcy. Te konieczne zalety przekreślił gen. Dąb-Biernacki swoimi machinacjami pieniężnymi, a one były tajemnicą, szeptaną na ucho w całej Armii. Nic też dziwnego, że gdyśmy przyjechali w rejon Skarżyska, wiadomość o tym, że dowódcą Armii jest gen. Dąb-Biernacki w sztabie moim nie wzbudziła entuzjazmu…” (L.dz. 433/40).
„W roku 1938 mjr dypl. Smoleń dał mi odcinek jakiegoś tygodnika spółdzielni mieszkaniowej, w którym był artykuł, podpisany przez autora, którego nazwiska nie pamiętam, a w którym zarzucono gen. Dąb-Biernackiemu, że jakimiś „malwersacjami” uzyskał kwotę 360.000 zł. z Banku Gospodarstwa Krajowego i za tę kwotę nabył od tegoż Banku dom dochodowy na nazwisko swojej żony. Całość sprawy była dość zawile przedstawiona, tak, że nie potrafię jej obecnie odtworzyć, ale sens był powyższy. Wycinek przedstawiłem płk dypl. Glabiszowi, który doręczył go Panu Marszałkowi i mogę się domyślać, że gen. Dąb-Biernacki był w tej sprawie wzywany, jednak o skutkach raportu i ewentualnym sprostowaniu czy też procesie nic nie słyszałem…” (L.dz. 1533/40). (…).
Generał dywizji Fabrycy: „Zdawaliśmy sobie sprawę, że niepoczytalny dowódca armii, gen. Fabrycy, przyczynił się walnie do zlikwidowania oporu, który miał być stawiony Niemcom za Dunajcem”. (L.dz.2619/40)
„W nocy z 12 na 13.IX.1939 r., kiedy już pod Lwowem wre walka, dowódca Armii z całym sztabem operacyjnym Armii wyjeżdża pięcioma samochodami do Naczelnego Dowództwa po instrukcje”. (L.dz.78/A/40). (…). „W Kołomyi, w obecności gen. Malinowskiego i płk Jaklicza, gen. Stachiewicz oświadczył mi, że Naczelny Wódz wyznacza mnie na dowódcę armii „Karpaty”. Ponieważ dowódcą armii na tym terenie był gen. Fabrycy — gen. Stachiewicz oświadczył: „Naczelny Wódz nie chce usuwać gen. Fabrycego, aczkolwiek ten ostatni załamał się moralnie — on będzie na papierze dowódcą armii z tym, że w żadne sprawy wtrącać się nie będzie”. (L.dz.433/40).
„(…)utrata zaufania do dowódcy armii wynikła z sumowania wszystkich, tak licznych i tak rażących błędów względnie niedociągnięć w dowodzeniu. Jednak punktem kulminacyjnym była krytyczna ocena ostatniego rozkazu, jaki otrzymałem od dowódcy armii, dn. 6.IX. o godz. 22-ej, a którym, jak się okazało, dowódca armii po prostu nadużył mego zaufania w logiczność i wykonalność swych rozkazów…” (L.dz.5167/40).
„Zameldowałem się w sztabie w Siedliskach. Około godziny 6-tej zjawił się gen. Fabrycy, któremu wręczyłem raport dowódcy grupy. Nie czytał go wcale, tylko oświadczył mjr dypl. Karnibadowi (oficerowi łącznikowemu Nacz. Wodza) że sytuacja nie może być gorsza. Wobec tego prosiłem szefa O.III o odpowiedź na raport gen. Boruty, ale właśnie lotnictwo n-pla poczęło bombardować północną część Siedlisk, zaroiło się jak w ulu, oficerowie gdzieś się podzieli…” (L.dz.2619/40).
Generał dywizji Kutrzeba: „Dnia 17. lub 18.IX., będąc służbowo wezwany przez dowódcę artylerii G.O., byłem w schronie G.O. mimowolnym świadkiem, gdy gen. Kutrzeba opowiadał gen. Thomm’e przeżycia z rozgromienia jego armii nad Bzurą. Zapamiętałem słowa gen. Kutrzeby, które podaję: „Panie Generale, to było ponad ludzkie siły, tego nerwy ludzkie wytrzymać nie mogły. Ja, dowódca armii, leżałem od godz. 8-ej rano do późnego wieczora pod krzakiem, schylając głowę przed każdą bombą lotniczą, która padała w bliskości”. (L.dz.2795/40).
„Gen. Kutrzeba, jako Komendant Wyższej Szkoły Wojennej, lata całe siedzi nad taktyką i sposobami walki na jednej i drugiej granicy i swoje cenne uwagi dać powinien”. (L.dz. 433/40). (…). ,,Dn. 9.IX.39 otrzymałem rozkaz dowódcy G.O. o dalszym marszu na południe w kierunku Kutna i zostałem osobiście przez niego powiadomiony, że G.O. wchodzi pod rozkazy dowódcy armii „Poznań”, gen. dyw. Kutrzeby. Gen. Bołtuć wyraził radość z tego powodu, gdyż pesymistyczne i alarmowe nastroje panujące w sztabie armii „Pomorze” oddziaływały deprymująco na dowódców i oddziały”. (L.dz. 1104/39).
Gen. dywizji Piskor: „Odwiedziłem gen. Piskora w folwarku Dzbin. Ma zamknąć Wisłę na 230 km, do tego 8 batalionów – bardzo sceptycznie zapatruje się. Na południe od Sandomierza gen. Sosnkowski. Piskor nie wie, kto plan operacyjny robił, on jest w niełasce, radzi mi jechać do Naczelnego Dowództwa w Brześciu…” (L.dz.407/39).
„…gen. Piskor dał rozkaz swej armii, zdolnej do boju, do poddania się Niemcom, gdy oficerowie tej armii jeszcze bić się chcieli. Meldowali o tym oficerowie z armii gen. Piskora, odbici z niewoli niemieckiej pod Krasnobrodem trzy dni po złożeniu broni przez gen. Piskora…” (L.dz.594/39).
W dniu 19.IX. w południe zapadła decyzja gen. Piskora uderzenia pod wieczór całością rozporządzanych sił w kierunku na Tomaszów i Bełżec, by następnie przejść wzdłuż szosy Tomaszów — Rawa Ruska do lasów Hrebenne. Natarcie ruszyło przed zmrokiem, lecz posuwało się bardzo powoli. Na Tomaszów nacierała 23 DP, na Bełżec 55.D.P., na północ od Tomaszowa resztki Krakowskiej BK i Brygada zmotoryzowana, po nieudanych próbach natarcia czołowego na Tomaszów w ciągu dnia, została w odwodzie, wydzieliwszy jedynie część czołgów do pomocy 23 DP. Około godz. 24-ej natarcie zostało całkowicie zatrzymane. Dnia 20.IX. około godz. 2.30 zapadła decyzja kapitulacji, powzięta przez gen. Piskora, po wysłuchaniu zdania gen. Piaseckiego, Sadowskiego i Szyllinga. Zaznaczyć należy, że w momencie tym sztaby ścisłe: frontu armii, grupy operacyjnej, 23 DP i Krakowskiej BK były wszystkie razem przy trakcie Krasnobród — Tomaszów w odległości około 4-5 km od Tomaszowa pod ogniem artylerii i rkm….” (L.dz.2740/40).
Generał dywizji Rómmel: „W ciągu dnia otrzymał dowódca dywizji meldunek (nie wiem, od kogo), że sztab armii, mający swoje m.p. od maja w Julianowie pod Łodzią został zbombardowany, że 30 oficerów sztabu zostało zabitych, a gen. Rómmel został wybuchem bomby wyrzucony wraz z ramą okienną do parku. Sztab armii przestał istnieć i żadnych dalszych rozkazów stamtąd dywizja nie otrzymała. Miejsce gen. Rómmla, który kontuzjowany odjechał do Warszawy, zajął dowódca G.P., gen. bryg. Thomm’e…” (L.dz.2795/40).
Szef Sztabu Głównego, gen. Stachiewicz, nie chciał powierzyć armii Warszawa gen. Rómmlowi ze względu na jego stan psychiczny. Marszałek zdecydował jednak inaczej i ja zawiozłem 9.IX.1939 r. samolotem rozkaz Marszałka do Warszawy” – (płk Marecki do mnie dn. 12.VIII.1941 r.). „W pół godziny później około godz. 14-tej spotkałem na korytarzu Szefa Sztabu Głównego, gen. Stachiewicza, który chwyciwszy mnie za rękę powiedział: „Ach, Panie Pułkowniku, Pan jest od gen. Rómmla, w jakim stanie nerwów jest pański dowódca armii?”. Na moje zapewnienie, że w doskonałym, Szef Sztabu polecił mi sprowadzić gen. Rómmla za wszelką cenę do Warszawy i wyjaśnił mi, że chce mu powierzyć obronę rzeki Wisły…” (L.dz.1631/39).
Generał brygady Abraham: „Jeden do dwóch dni w tygodniu był w garnizonie i głośno mówił, że – dla pracy ma swój sztab – sam zaś uganiał się za kobietami”. (L.dz.5786/40). „gen. bryg. Abraham leżał wskutek rany odniesionej rzekomo w wypadku samochodowym w czasie obrony Warszawy w szpitalu w Warszawie, skąd został przez Gestapo przetransportowany na Cytadelę w Poznaniu, gdzie był przesłuchiwany w sprawie wyroków śmierci podpisanych na Niemców sabotażystów w okolicy Śremu. Wiadomość tę mam od Niemców z Poznania, którzy twierdzili, że został on później odesłany do obozu w Rzeszy. Jednak nie wykluczali oni możliwości rozstrzelania gen. Abrahama”. (L.dz.2795/40). (…).
Generał brygady Anders: „Gen. Rómmel byłby chętnie użył grupę gen. Andersa na zachód od Warszawy by otworzyć drogę armii poznańskiej i pomorskiej — jednak rozumował, że Naczelny Wódz gromadzi wojska zdatne do akcji i wobec tego obowiązkiem jego jest te trzy brygady kawalerii odesłać, tym bardziej, że były one w całkiem dobrym stanie, owiane znakomitym duchem bojowym, a sam gen. Anders był wspaniałym typem dowódcy, panującym nad swymi wojskami…” (L.dz.528/39).
„… w dniu tym będąc w sztabie armii spotkałem się z gen. Andersem, którego oddziały znajdowały się jeszcze w rejonie Lubartów – Kock. Ucieszyłem się bardzo, bo zjawił się na horyzoncie w tej naszej ciężkiej atmosferze tęgi oficer i kawalerzysta. Jego brygada, którą prowadził do ostatniej chwili z małymi stratami, była pełnowartościową jednostką, a Wołyńska Brygada, będąca pod jego rozkazami, aczkolwiek mocno przetrzebiona, lecz dowodzona przez zuchwałego płk Filipowicza, również przedstawiała sobą dużą wartość. Znajdowały się tam również podobno i szczątki Kresowej BK.
Gen. Dąb-Biernacki (jak oświadczył mi gen. Anders) nie chciał sobie podporządkować tego zgrupowania kawalerii, toteż w mojej obecności pomiędzy obu dowódcami doszło na ten temat do cierpkiej wymiany zdań. Gen. Anders zamierzał ze swoją kawalerią iść gdzieś w kierunku na Szczebrzeszyn, lecz były to na razie tylko zamiary…” (L.dz.1683/40).
„22.IX.1939 r. dostałem rozkaz zameldowania się na odprawę o godz. 12-ej w folwarku Karczów u gen. Andersa. Streszczenie rozkazów gen. Andersa:
a) opanować…
b) w razie niemożności przebicia się całokształtem sił, przebijają się poszczególne oddziały tam, gdzie będą w stanie to wykonać.
„Łączności z gen. Andersem szukać w rejonie: Majdan Sopocki – Nowiny. (…). „Wszędzie Niemcy być nie mogą i jeżeli nie wszyscy, to, choć część przebije się i pójdzie na Węgry” — mówił generał. Osobiście dla mnie było jasne, że punkt b) zadania odsuwa na drugi plan „bicie n-pla”, a wysuwa na pierwszy „przebijanie się”.
Obecny na odprawie przedstawiciel gen. Dąb-Biernackiego, mjr dypl. Słowikowski, zwrócił uwagę gen. Andersowi, że w myśl tego zadania piechota wcześniej czy później zostanie pozostawiona sama sobie. „To trudno, ja muszę iść na Węgry, bo nie mam czasu do stracenia, a mój ruch aż nadto pomaga gen. Kowalskiemu i gen. Wołkowickiemu” — brzmiała odpowiedź generała.
„Przechodząc przez m. Boża Wola słyszałem w kierunku na Łabunie silną walkę. To szło natarcie gen. Kruszewskiego. Bóg nas pokarze za to, że nie bierzemy w nim udziału — powiedziałem płk Komorowskiemu, — ale trudno, rozkaz mamy inny.
„25.IX. w Majdanie Sopockim byłem na plebanii i dowiedziałem się, że gen. Anders, tam nocował i pomaszerował na Narol. Z wykonaniem rozkazu spóźniłem się o 24 godziny i dlatego go tam nie zastałem”. (L.dz.1683/40).
Generał brygady Bończa-Uzdowski: „Deprymujące wrażenie wywołała wiadomość, że dowódca 28.D.P. gen. Bończa-Uzdowski i dowódca 2.D.P. Leg. płk Surówka opuścili swe dywizje, znajdujące się w walce, i odjechali do Warszawy”. (L.dz.2795/40).
„Na kursie informacyjnym dla wyższych dowódców … co noc byli pijani: gen. Bończa-Uzdowski, gen. Młot-Fijałkowski i gen. Olszyna-Wilczyński”. (L.dz.2795/40).
„Było głośnym w całej G.O., że dowódca 28.D.P. opuścił swoją dywizję, znajdującą się w krytycznej sytuacji pod Pabianicami dnia 7.IX.1939 r., aby do niej powrócić dopiero w Modlinie, i to — jak mówiono — podobno wskutek presji wywartej w Warszawie. W Modlinie dowódca 28 DP rzekomo nie opuszczał schronu, nawet dla załatwienia potrzeb naturalnych. W jednym z bojów podobno dowódca 28 DP zażądał od swego dowódcy a.d., płk Dembińskiego Włodzimierza, aby zostawił działa, czemu oparł się płk Dembiński energicznie i mimo krytycznej sytuacji wyprowadził swoje baterie z małymi stratami. W Działowie byłem świadkiem rozmowy gen. Cechaka z gen. Bończą – Uzdowskim na temat terminu zwolnienia z obozu. Gen. Cechak tłumaczył, że dowódcy dywizji powinni pozostać w obozie do czasu zwolnienia oficerów ich dywizji, na co gen. Bończa – Uzdowski oświadczył, że oficerowie jego dywizji „g…” go obchodzą i że generałów powinni Niemcy najpierw zwolnić”. (L.dz.2795/40).
Generał brygady Boruta-Spiechowicz: „Pierwsze meldunki o tej porażce były tak przesadne, iż dowódca G.O. (gen. Boruta-Spiechowicz) odniósł wrażenie, że pozostały mu tylko 2-4 baony i pod wpływem tego przypuszczenia uważał swoją grupę za nieistniejącą. Pragnął on powrócić do swych dywizji i z piechotą przebijać się lasami na Wisłokę. O artylerii nie wiedział jeszcze nic pewnego. Wskutek tej decyzji pożegnał się on serdecznie ze sztabem grupy i kazał im zameldować się w dowództwie armii w Przemyślu. Tylko szefa łączności odesłał do sztabu gen. Szyllinga, aby przedstawić mu sytuację grupy i ostrzec na przyszłość przed ewentualnym niebezpieczeństwem od południa. Zdawaliśmy sobie sprawę, że niepoczytalny dowódca armii, gen. Fabrycy, przyczynił się walnie do zlikwidowania oporu, który miał być stawiony Niemcom za Dunajcem.
Był to jeden z najtragiczniejszych momentów psychicznych w tej kampanii, być odprawionym ze służby przez szlachetnego i odważnego dowódcę, który złamany klęską chciał iść szukać śmierci wśród rozproszonych swych oddziałów. Wzruszony losem tego żołnierza, prosiłem gen. Borutę, aby mnie, jako najmłodszego stopniem w sztabie, pozostawił przy sobie, odmówił mi jednak tłumacząc, że obowiązkiem jego jest oddać nasz cały sztab do dyspozycji armii, która ma tworzyć G.O. gen. Łukowskiego i potrzebuje na pewno sztabowców”. (L.dz.2619/40).
„Wieczorem nadjechał witany gen. Boruta. Szczerze cieszyliśmy się, że go widzimy przy zdrowiu i z wiadomości, które nam przywiózł o 6. i 21.D.P.” (L.dz.2619/40).
Generał brygady Bołtuć: „Żaden z dowódców dywizji nie znał zadania armii i zamiarów jej dowódcy. Ugrupowanie całości armii nie było znane nawet dowódcy grupy operacyjnej, gen. Bołtuciowi. Nie wiedział on nawet, gdzie znajduje się i jakie ma zadanie sąsiednia grupa operacyjna gen. Przyjałkowskiego”. (L.dz. 1104/39).
„Oddziały 4 DP po raz pierwszy weszły do boju i w terenie otwartym spotkały się z bronią panc. przeciwnika. Zaczął się dość bezwładny odwrót na stanowiska wyjściowe i dalej na południe. Osobista interwencja dowódcy G.O., gen. Bołtucia, zdołała część tych oddziałów zatrzymać”. (L.dz.1104/39).
Generał brygady Cechak: ,,(…) przed wojną: Przełożony nielubiany i nieceniony przez podwładnych. Traktował oficerów w sposób brutalny i poniżający. Z przyjemnością utrudniał oficerom życie.(…). Ww czasie wojny: Zmienił radykalnie swój sposób odnoszenia się do oficerów. Przeholował w przeciwnym kierunku. Był za łagodny i często niepotrzebnie za koleżeński w stosunku do młodszych oficerów. W szczerość tej koleżeńskości zresztą nikt nie wierzył. W boju nerwowy. Nie ufając swoim nerwom, zmuszał się kilkakrotnie do czynów odważnych. Jednak odwaga nie wynikała z wewnętrznego opanowania i z lekceważenia niebezpieczeństwa osobistego. Nazwałbym ją odwagą z determinacji.
„Po takich wymuszonych na sobie czynach, w kilku wypadkach bardzo pięknych — następowało załamanie się nerwowe, w czasie, którego nie panował nad sytuacją. Szukał oparcia w oficerach nerwowo opanowanych, których zmuszał do stałego przebywania w swojej bliskości. Przy tym bardzo obowiązkowy i wykonujący otrzymany rozkaz z pedantyczną ścisłością bez względu na sytuację.(…) po wojnie: Początkowo umieszczony w obozie jeńców w Działowie, w tzw. Budynku generalskim, nie troszczył się o oficerów dywizji. Później jednak zawstydzony przypadkowo — opiekował się oficerami bardzo, odwiedzał, co dzień poszczególne pułki i starał się podtrzymać oficerów na duchu”. (L.dz.2795/40).
Generał brygady Dembiński Stefan: „…bardzo sprawnie wywiązał się ze swego zadania. Wysłał natychmiast oddziały do zajęcia Drohobycza. Zaczął bardzo szybko wprowadzać korekty w linii obronnej. Przystąpił do reorganizacji związków taktycznych i dowództw. Do pracy włożył dużo optymizmu i co najważniejsze ducha zaczepnego. Wreszcie ktoś tutaj w marazmie ucieczki i tchórzostwa chciał się bić — szedł naprzód. Uczciwie pracował. W atmosferze, jaka w tym czasie panowała w Stanisławowie, było to bardzo dużo”. (L.dz.433/40).
„Mjr dypl. Kamionko, szef sztabu Grupy Operacyjnej „Stryj” (którego dowódcą był generał brygady Dembiński Stefan), uwypuklał w swoim sprawozdaniu (które niestety zostało spalone w Saintes) następujące cechy gen. Dembińskiego jako dowódcy:
— rzeczowość w podejściu do zagadnień;
— spokój i zarazem energię wielką w ich wykonaniu;
— roztropność i dalekowzroczność w pobieraniu decyzji;
— dopilnowanie energicznego wykonywania przez swoich podwładnych pobranej przez siebie decyzji;
— ogromną pracowitość, obowiązkowość i sumienność;
— wielką odwagę osobistą w boju.
Tutaj należy podkreślić, że przez te kilka dni walk, w których dowodził powierzonymi sobie oddziałami, był osobiście zawsze tam, gdzie był największy ogień niemiecki, względnie skąd groziło największe niebezpieczeństwo”.
„Gen. Dembiński, będąc w chwili wybuchu wojny dowódcą taborów i szefem remontu M.S.Wojsk., z góry zorientowawszy się, że przy charakterze wojny błyskawicznej w Polsce na wymienionym stanowisku rola jego się skończyła, nie wyewakuował się wraz z M.S.Wojsk, na Wołyń, ani nie szukał żony i dzieci, które w tym czasie były gdzieś na wschodzie Polski, ale starał się dołączyć do oddziałów walczących i spełnić swój obowiązek jako żołnierz”.
Generał brygady Dindorf-Ankowicz: „Całość wad i zalet pozycji najlepiej ujmował gen. Dindorf-Ankowicz, toteż z nim najłatwiej i najprzystępniej można było mówić o naginaniu planu do wymagań życia”. (L.dz.3895/40).
„Nad ranem 8.IX. przyjechałem do Bolimowa, gdzie miała być dywizja, jednak sztab jej nocował w pobliskim folwarku. Około godz. 8-ej spotkałem wreszcie oficerów sztabu i wkrótce zameldowałem się u gen. Ankowicza, który był dość przejęty wypadkami, lecz mimo znużenia oceniał wypadki bardzo spokojnie. Liczył wiele na ogólny kierunek odwrotu dywizji na …, przy czym tabory miały okrążyć na Warszawę. Wówczas był już w posiadaniu rozkazu Armii, po raz pierwszy od opuszczenia Szadka. Polecił mi odjazd szybki do Warszawy celem chwycenia Sztabu N.W. i zameldowania się tam do pracy. Był spokojny i zdeterminowany”. (L.dz.3895/40).
Generał brygady Drapella: „Tutaj odbyła się między mną a gen. Skotnickim rozmowa na temat ostatnich wypadków. W trakcie naszej rozmowy przyjechał, zawsze będący dobrej myśli, gen. Drapella, który miał obsadzać Brdę w tym rejonie”. (L.dz.1683/40). „Gen. Drapella — dowódca 27.D.P. — ciężko ranny w ramię został dnia 19.IX. przez oficera 8.p.a.c. wyratowany z palącej się wskutek bombardowania chałupy w Kazuniu Polskim. Był w obozie jeńców w Działowie, skąd został dla dalszego leczenia odesłany przez Niemców do szpitala w Królewcu”. (L.dzJ795/40).
Generał brygady Dreszer: „…Przybyliśmy z gen. Dreszerem do sztabu Wileńskiej B.K., gdzie na odprawie oficerskiej generał przedstawił położenie oraz w podniosłych słowach przemówił do oficerów twierdząc, że kawalerzysta woli śmierć niż poddanie się…”
Gen. Dreszer postanowił pojechać do Naczelnego Wodza z zażaleniem na gen. Dąb-Biernackiego, któremu przypisywał klęskę armii. Jednocześnie generał miał zameldować projekt tworzenia wojska polskiego we Francji. Tę wiadomość podaję z zastrzeżeniem, gdyż jej z ust generała nie słyszałem”. (…). „Wyjeżdżam w poszukiwaniu gen. Dreszera. Zabieram rzeczy całego sztabu, które wiezie oficer ordynansowy generała. W ciągu dnia osiągam Brześć Litewski, który jest prawie oblężony przez Niemców. W twierdzy dowiedziałem się, że przed paroma dniami był tu gen. Dreszer — przyjęty do raportu przez Naczelnego Wodza. Nie mogłem się jednak dowiedzieć, dokąd pojechał generał. Radzono poinformować się o tym w Naczelnym Dowództwie…” (L.dz.l28/39).
Generał brygady Głuchowski: „(…). Duże wysiłki gen. Głuchowskiego, zmierzające do złagodzenia tarć i nieporozumień między Ministrem i Szefem Sztabu Głównego, dają rezultat tylko połowiczny. Niezgoda ta ma swoje złe skutki od pierwszego dnia wojny”. (L.dz.433/40).
„…Bezpośrednim moim przełożonym był 1-szy wiceminister, gen. Głuchowski. Do niego też udawałem się z licznymi kłopotami. Przeprowadziłem z nim wiele bardzo szczerych rozmów na tematy ogólnopaństwowe. Niejednokrotnie mówiliśmy, że potrzeba w Polsce dokonać wielkich przemian, bo przy tym systemie, gdzie ludzie nie chcą pobierać decyzji, gdzie nikt nie pociąga do odpowiedzialności możnych za popełnione głupstwa, gdzie nie można się zdobyć na żaden sposób na rozwiązanie problemu mniejszościowego i jednolity kierunek wobec nich itd., musimy dojść do katastrofy. Godziliśmy się na to, że przemian tych dokonać można albo sposobem gwałtownym, albo przez wytwarzanie prądów, które by zmusiły górę do wprowadzenia koniecznych zmian. (…). „Rozumie Pan — mówił generał, — że rewolucja w naszych warunkach międzynarodowych jest niebezpieczna, trzeba działać ewolucyjnie. Dlatego też ściągam do Warszawy odpowiednich ludzi, by wytwarzali pożądane prądy. Róbcie, — po to i Pana tu ściągnąłem z Kołomyi, gdzie robił Pan wielką robotę”.
Niejednokrotnie na moją ostrą krytykę i rzucane projekty otrzymywałem taką odpowiedź: „Pan mnie tu atakuje, przedstawia różne plany, ja próbuję z tym dalej i trafiam na ścianę. Nie wie Pan, jak u nas jest? Pójdziesz na przykład z jakimś zagadnieniem na Radę Ministrów, przekonasz pozornie wszystkich o słuszności swego stanowiska i konieczności takiego a takiego rozwiązania sprawy, zdaje ci się, że wszystko załatwione — tymczasem po skończonym posiedzeniu nim się rozejdą do domu, już Panu do góry nogami przewrócą i obalą wszystko, co Pan uważał za doprowadzone do pomyślnego końca”.
Nic też dziwnego, że w tych warunkach gen. Głuchowski, u którego znajdowałem zawsze pełne zrozumienie i najlepszą dobrą wolę, tak często nie był w stanie mi pomóc”. (L.dz.751/39).
Generał brygady Grzmot-Skotnicki: „Gen. Stanisław Grzmot-Skotnicki został przeniesiony jednocześnie ze mną z Baranowicz. Poprzedni dowódca brygady, płk Abraham, wyznaczony na równorzędne stanowisko, w Wielkopolskiej B.K., wyjechał nie czekając na jego przybycie. Obaj dowódcy wzajemnie się nie znosili, toteż w ten sposób nastąpiło objęcie i zdanie brygady. Gen. Skotnicki, który został również komendantem garnizonu w Bydgoszczy, bardzo energicznie zabrał się do pracy nad doprowadzeniem brygady do porządku oraz do pracy społecznej na terenie miasta.
Doskonały wyszkoleniowiec, bardzo szybko podniósł poziom wyszkolenia brygady, a na terenie Pomorza podniósł sport jeździecki, rozszerzając ramy Pomorskiego Towarzystwa Hodowli Koni, którego został prezesem Osobiście lubiłem generała, ceniąc w nim piękną przeszłość kawaleryjską, tupet oraz znajomość fachu do ram pułku włącznie. Był to gorący patriota, całym sercem oddany polskiej sprawie, uczciwy, inteligentny, z inicjatywą, wniósł w życie brygady, garnizonu i całego Pomorza duże ożywienie.
Brak wiedzy i doświadczenia życiowego na zajmowanym stanowisku uzupełniał zarozumiałością, co stwarzało trudność w pogodzeniu się z jego poglądami. Towarzysko fantasta, oparty o snobizm, lubił wygodne życie. W stosunkach z ludźmi, nie patrząc na to, że miał dobre serce i jak najlepsze zamiary, bywał często przykry i nierówny, toteż nie cieszył się sympatią ogółu, a szkoda, bo był dobrym kolegą i pożytecznym człowiekiem.
Przyczyn tego należy szukać w jego łatwym poprzednim życiu, które bez większych trosk i pracy nad sobą doprowadziło go do szlif generalskich w bardzo młodym wieku. Lubił on pozę, chciał być przez ogół podziwiany oraz wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Doprowadził w bardzo krótkim czasie do pięknego stanu zewnętrznego brygadę oraz do właściwego poziomu wyszkolenia kontyngent. Wyszkolenie kadr określam jako dostateczne. Za dużo czasu poświęcano, moim zdaniem, na różnego rodzaju defilady, parady itp. uroczystości, które zawsze musiałem organizować…” (L.dz.1683/40).
„18.IX 1939 roku zginęli tam (koło lasu Białogóra n/Bzurą) gen. bryg. Bołtuć, gen. bryg. Skotnicki i gen. bryg. Wład”. (L.dz.1104/39).
Generał brygady Kamski: „Natychmiast po przyjeździe do Stanisławowa (dnia 15.IX) odszukałem gen. Kamskiego i dałem mu wytyczne. Nakazałem rano dn. 16.IX. wyjechać w teren w celu zorganizowania poszczególnych ośrodków, zaznaczyłem, że jeszcze w dn. 16.IX. do jego dyspozycji postawię jakie będę mógł oddziały. Dnia 16.IX z rana nie wyjechał — wysłałem oficera, ażeby natychmiast zameldował się w dowództwie armii. Przy raporcie oświadczył mi, że jeszcze się namyśli, czy to obejmie.
W sztabie armii był w tym czasie gen. Głuchowski, wezwał gen. Kamskiego i w bardzo ostrych słowach napiętnował gen. K. Po godzinie gen. Kamski wyjechał na odcinek z tym, że wieczorem dn. 16.IX. zamelduje mi osobiście, jak i co zorganizował. W południe telefonicznie kazałem zapytać, gdzie jest gen. Kamski i co zrobiono. Przejechał przez Uścieczko do Czortkowa, Tarnopola i Złoczowa, jak mnie meldowano, szukać swojej rodziny. Natychmiast do poszczególnych punktów wysłałem różnych oficerów do objęcia dowództwa i przygotowania do obrony. Postępek gen. Kamskiego równa się ucieczce z pola walki w obliczu nieprzyjaciela. Gen. Kamski musi być oddany pod sad polowy i usunięty z szeregów armii jako szkodnik”. (L.dz.433/40).
Generał brygady Kleeberg Franciszek: „Dywizja Kobryń, dowodzona przeze mnie od swego zorganizowania, należała do Sam. G.O. gen. Kleeberga Franciszka, znajdującego się obecnie w niewoli niemieckiej. Ostatnio został on przeniesiony z normalnego obozu oficerskiego do Dachau. Jest to może jedyny wypadek, aby Niemcy postąpili w ten sposób z oficerem, którego wzięli do niewoli. Dla nas — jego żołnierzy, którzy są dumni z tego, że pod nim walczyli, obok prawdziwej i szczerej przykrości, że Generał nasz musi znosić los gorszy, niż inni generałowie polscy, fakt tego przeniesienia jest równocześnie dowodem, że Niemcy mają więcej powodów do nienawiści dla gen. Kleeberga, jak dla innych jego współtowarzyszy z różnych oflagów.
Gdy w dn. 7.X.1939 r. przybyliśmy do obozu jeńców w Radomiu, dziwiły nas wybuchy nienawiści niemieckiej i katowanie bezbronnych oficerów i żołnierzy naszych przez żołnierzy niemieckich, Którzy przy biciu nas kolbami karabinów i kłuciu bagnetami krzyczeli, że to „za Kock”. Widać nienawiść ta poszła śladami naszego dowódcy za druty obozów niemieckich i potrafiła go stamtąd wyprowadzić do Dachau.
Zdaje mi się, że Kock był bardzo bolesny dla Niemców, boleśniejszy, jak co innego i dobre było wojsko gen. Kleeberga, które tyle bólu Niemcom zadać potrafiło. Ale też samo, zapłaciło za to wielką ilością krwi i mogił żołnierskich, a dziś jeszcze płaci specjalną, wyszukaną męką swego dowódcy”. (L.dz. 5277/40).
„W godzinach popołudniowych udał się gen. Kleeberg do Brygady Suwalskiej. Kiedy nie mógł do niej dotrzeć, powrócił do Horodziszek i o godz. 16-ej zakomunikował sztabowi grupy i obecnym dowódcom W.K. decyzję złożenia broni, którą powziął wobec położenia niedającego widoków powodzenia dalszej walce. Przy czym argumentem dodatkowym była wiadomość o poddaniu się Warszawy. Mimo licznych przedstawień oficerów sztabu grupy i podwładnych dowódców nie dał się przekonać do cofnięcia decyzji. Wobec podwładnych argumentował, że decyzję swoją powziął samorzutnie, wykonana będzie ona na zasadzie wydanego przez dowódcę grupy rozkazu, a żadna odpowiedzialność ani moralna, ani służbowa z tego tytułu nie trafia nikogo, poza nim samym”. (L.dz.899/A/40).
Generał brygady Kleeberg Juliusz: „Gen. Kleeberg siedział w tym czasie w Stanisławowie — do służby i pracy się nie zgłosił. Jak mi powiedziano, pakował swoje rzeczy i wynosił się w kierunku bezpieczniejszej granicy węgierskiej i szybko do Paryża. Na terenie Rumunii gen. Głuchowski bardzo krytycznie i źle wyrażał się o pracy gen. Kleeberga w rejonie Lublin — Łuck. Wiem, że groził oddaniem go pod sąd. Na terenie Rumunii bardzo złe wrażenie wywołało wysłanie jako pełnomocnika Rządu — właśnie gen. Kleeberga”. (L.dz.433/40).
Generał brygady Kmicic – Skrzyński: „W dniu tym (10.IX.1939r.) byłem przy dowództwie Brygady jako oficer łącznikowy z 5.p.Uł. i mogłem dokładnie zaobserwować zachowanie się naszego brygadiera. Przed męstwem i dzielnością tego człowieka uchylam kornie głowę, lecz, chociaż jestem młodym oficerem, muszę powiedzieć, nigdy nie usłyszałem z jego ust decyzji szybkiej, zawsze zapadała ona po bardzo długim namyśle, często dając złe rezultaty, jak np., kiedy wróciłem z podjazdu do Andrzejowa o godz. 23-ej, generał do świtu dnia następnego nie powziął decyzji, dopiero nalegany przez płk Falewicza wydał rozkazy. Skutek: tabory rtm. Waldeka przepadły, a my dopadliśmy dopiero tylne ubezpieczenia n-pla”. (L.dz.3697/40).
Generał brygady Knoll – Kownacki: „Był człowiekiem o dużej kulturze i wyrobieniu, rozumny i trzeźwo patrzący, ale zbytnio zaangażowany politycznie przez Warszawę, zwłaszcza po awansach poznańskich z 11.XI.1937r….”(L.dz.2619/40).
„Natarcie 3.D.P., organizowane przez dowódcę G.O., gen. Knoll –Kownackiego, nosiło następujące cechy:
– pasy natarcia dywizji piechoty 8 – 10 km za szerokie powodowały rozdzielenie trzech D.P., nie miały siły;
– przedmioty natarcia nie zwężały pasów natarcia w fazie końcowej, przez co były trudne do opanowania,
– 7 pac płk Bodnara był w czasie 3-dniowego natarcia 2 – 3 razy przydzielany innym dowódcom dywizji, przez co i na skutek trudności w przesuwaniu go na tyłach, nie był wykorzystany całkowicie na żadnym kierunku.(L.dz.2538/40).
Generał brygady Kowalski: „1.D.P. opuściła bez powodów stanowiska (wyliczone gdzie) cofając się „wbrew wszelkim moim rozkazom” – tak brzmiały słowa gen. Przedrzymirskiego, o 20 km w tył, stwarzając przez to lukę, w którą natychmiast wsunęła się zmotoryzowana dywizja niemiecka, zagrażając Kałuszynowi i dalej Siedlcom. Zmusza to dowódcę armii do wykonania manewru odwrotowego lewym swym skrzydłem na kierunku południowo – wschodnim, odsłaniając prze to ostatecznie Warszawę od wschodu, o czym zawiadamia gen. Rómmla…” (L.dz.1540/40). (…).
Gen. brygady Krzisch: „(…)były dowódca Centrum Wyszkolenia Artylerii w Toruniu, bardzo dzielny i mądry w czasie pokoju, nie zdał egzaminu na stanowisku zastępcy dowódcy Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew” w czasie wojny polsko – niemieckiej. Dnia 10.IX.1939 r. rzut bojowy sztabu S.G.O. „Narew” został znienacka napadnięty przez broń pancerną niemiecką. Z tytułu starszeństwa dowództwo S.G.O. „Narew” objął gen. bryg. Krzisch, ale ograniczył się do objęcia komendy nad drugim rzutem kwatery głównej S.G.O. „Narew” i spływającymi do Bielska Podlaskiego nielicznymi oddziałami.
Dnia 11.IX.1939 r. gen. Krzisch zorganizował obronę przeciwczołgową miasta Bielsk Podlaski, wysuwając patrole tylko na odległość kilku kilometrów od krańców miasta. Sam pozostał w Bielsku i zatrzymał przy sobie cały ciężki rzut samochodów G.O. Oczekiwał tu na przybycie gen. bryg. Młota – Fijałkowskiego – dowódcy S.G.O. „Narew”.
Dnia 12.IX zameldowałem gen. bryg. Krzischowi, że rozpoznanie lotnicze doniosło wiadomość, iż w rejonie Czerwonego Boru, Łomży, Wysokiego Mazowieckiego widać wojska, ale nigdzie nie ma śladów walki, a więc należy przypuszczać, że S.G.O. „Narew” przestał istnieć. Ziemne rozpoznanie też przynosi negatywne wyniki. Mimo to gen. Krzisch pozostał w Bielsku w dalszym oczekiwaniu na powrót gen. bryg. Młota – Fijałkowskiego, nie interesując się zupełnie innymi odcinkami S.G.O. „Narew”.
Pod stałym naciskiem Niemców cofnął się do Hajnówki, gdzie wraz z całym sztabem pozostawał aż do chwili opuszczenia Hajnówki przez ostatnią drużynę piechoty – dnia 13.IX około godz. 13-tej. Gdy ja zameldowałem się w Hajnówce z meldunkiem co się dzieje na najbliższych tyłach S.G.O. „Narew”, jakie ja wydałem zarządzenia dla uporządkowania tyłów – pan generał nie przyjął mnie, bo odbierał raport od kaprala z placówki położonej 500 m od siedziby kwatery głównej. Meldunek złożyłem kolegom ze sztabu, bo i nowy szef sztabu nie miał dla mnie czasu. W sztabie panowało ogólne przygnębienie. Dosłownie w jakieś 15 minut później sztab opuścił Hajnówkę, bo z placówki kaprala usłyszano strzelanie z karabinów maszynowych.
Dnia 14.IX. pan generał z całym sztabem i z całym ciężkim taborem samochodowym znalazł się w Prużanie. Rano około godz. 9-tej zameldowałem się u gen. Krzischa w jego prywatnej kwaterze i prosiłem o rozkazy dla lotnictwa. Otrzymałem odpowiedź: „chcę wiedzieć gdzie jest gen. Młot – Fijałkowski”. Przyjąłem to za złośliwy żart, podsuwałem swoje propozycje, na co otrzymałem kategoryczny rozkaz, że żadnych innych rozkazów dla lotnictwa nie ma, że jest w tej chwili w prywatnym mieszkaniu, w pidżamie przy śniadaniu, że mam iść do kancelarii sztabu. Był ze mną równocześnie dowódca ośrodka saperów (baon saperów) w Łomży kpt. Nakoniecznik. Dowódca ten zameldował generałowi, że ma cały ośrodek w komplecie z ludźmi i sprzętem do dyspozycji generała w Prużanie. Przy mnie otrzymał kapitan taką samą odpowiedź od generała, jaką ja dostałem przed chwilą. W kilka minut później wyszedł od generała zastępca dowódcy saperów S.G.O. „Narew”, kpt. Eismont, z podobną odprawą generała, jak odprawił nas. W kancelarii sztabu zamiast jakiejś decyzji czy propozycji usłyszałem rozpaczliwe słowa kolegów: ”Stasiu, ratuj nas, bo generał nas tu wszystkich zgubi”.
Wtedy bez wiedzy generała wydałem rozkaz na piśmie kpt. Korypskiemu Janowi, by po wyjściu generała z Prużany objął odcinek obrony całego powiatu, używając do tego policję i zebrane oddziałki uciekających żołnierzy. Sam wyjechałem, do Kobrynia by nawiązać bezpośrednią osobistą łączność z sąsiednią grupą operacyjną, dowódcą, której był płk Epler. Wieczorem dnia 14.IX. w czasie składania sprawozdania płk Eplerowi nadeszła wiadomość przez oficera z Prużany, że gen. Krzisch polecił wojskom swoim własnym sprytem przejść do Kowla i tam generał odda całą S.G.O. „Narew” do dyspozycji Naczelnego Wodza. Pojechałem i ja do Kowla. Niestety, gen. Krzisch nie czekał na nikogo z nas, nawet nie zawiadomił Komendanta garnizonu Kowel, że tutaj zjedzie wojsko i co z tym wojskiem robić. Ja czekałem w Kowlu do południa dnia 16.IX. — nie doczekałem się żadnego z oddziałów kwatery głównej S.G.O. „Narew”…” (L.dz.2267/40).
Generał brygady Kwaśniewski: „Odjazd do Brześcia. Po długich korowodach dostałem się do gen. Malinowskiego, który dał mi dwa rozkazy do Ministra Spraw Wojskowych i do gen. Kwaśniewskiego (uregulowanie tyłów). Wreszcie jadę do Kwaśniewskiego do komendy garnizonu. Po przeczytaniu rozkazu Kwaśniewski jest bezradny, mówi, że to tylko teoria, on nie ma nikogo (a na dworcu stoi cały skład z drugim rzutem Naczelnego Dowództwa). Jęczy, że musi wyjechać do żony do Kopyczyniec, zawieźć jej 3.000 zł. i odwieźć do Zaleszczyk i może by go zastąpił przez ten czas. Dziwne zastępstwo. Mówi coś o utracie reputacji swojej przez ten rozkaz itd. (…) jednym słowem bezradność. Radziłem wydać rozkaz starostwom, ażeby aż do nadejścia żandarmów i władz wojskowych policja robiła porządek i że trzeba wyznaczyć punkty zborne… Drugi rzut N.D. stoi na dworcu i nic nie robi, to samo Kwaśniewski”. (L.dz.407/39).
Generał brygady Malinowski: „Pozorowanie pracy, mające na celu zmylenie przełożonego, dochodziło nieraz nawet do kłamstwa, które bywało tolerowane lub rzeczywiście myliło przełożonego niedostatecznie przygotowanego do swojej funkcji.(…). Obszerne sprawozdania z wyszkolenia oddziałów bywały często raczej wypracowaniami sztabów, z czym sam się zetknąłem jako oficer operacyjny sztabu 17.D.P., … gdy podałem faktyczną cyfrę siedmiu ćwiczeń indywidualnych, dowódca dywizji (gen. Malinowski) poprawił ją do nieprawdopodobnej cyfry 87, w półrocznym okresie sprawozdawczym”. (L.dz. 1533/40).
„Gen. Malinowski, właściwy i najważniejszy referent całości planu materiałowo-gospodarczego w łonie Rady Obrony Państwa”. (L.dz.433/40).
Generał brygady Młot-Fijałkowski: „(…) Na kursie informacyjnym dla wyższych dowódców (…) co noc byli pijani: gen. Bończa-Uzdowski, gen. Młot-Fijałkowski i gen. Olszyna-Wilczyński…” (L.dz.2795/40).
„Daty nie pamiętam, będąc przy sztabie gen. Kleeberga, widziałem jak zajechało kilka samochodów z gen. Młot-Fijałkowskim i kilku oficerami sztabu. Od oficerów sztabu gen. Kleeberga dowiedziałem się, że gen. Młot-Fijałkowski porzucił armię, którą dowodził, opowiadając, że się rozprysła. Oficerowie gremialnie złorzeczyli i opowiadali, że gen. Młot-Fijałkowski co dzień upija się. Sam tego nie widziałem”. (L.dz.62/tj. Rej/40).
Generał brygady Mond: „…Gen. Mond nie tylko poddał się Niemcom, ale dał, parlamentariuszom wysłanym do grupy gen. Andersa list, namawiający do poddania”. (L.dz.594/39). „…Nastał zmrok. Niemcy cofnęli się na Bardaczów. Skoczyłem wieczór do m.p. dowódcy dywizji do Cześnik po ewent. rozkazy. Powiedziano mi, że jest w folwarku Horyszów. Pojechałem tam i widziałem tam moment, gdy dwaj oficerowie niemieccy wsiadali do samochodu eskortowani przez naszego płk dypl. Krawczyka Władysława. Samochód miał białą chorągiew. Otóż jak mnie objaśnił gen. Olbrycht, byli to parlamentariusze niemieccy, by namówić nas do poddania się. Dostali odmowę od gen. Dęba i właśnie wsiadali do samochodów, by odjechać. Opowiedział mi przy tym, że ppłk Krawczyk miał list podpisany przez gen. Monda, żeby się już nie bić, bo jest to bezcelowe i że należy kapitulować”. (L.dz.442/40).
Generał brygady Olbrycht: „…Jak się dowiedziałem od gen. Olbrychta — gen. Dąb objął dowództwo nad 39.D.P. i 41.D.P., która gdzieś tu niedaleko ma być. Miała miejsce wtedy ostra scysja gen. Olbrychta z gen. Dębem, który żądał, by dywizja dn. 19.IX. ruszyła natychmiast dalej. Było to niemożliwe ze względu na forsowny marsz i ze względu na to, że jeszcze do godzin południowych nie doszły wszystkie oddziały”. (L.dz.442/40).
Generał brygady Orlik – Rückeman: „Gdy wojska bolszewickie przekroczyły granicę, grupa gen. Kleeberga znalazła się w bardzo ciężkim położeniu. Dowódca grupy zbierał wszystkie oddziały na Polesiu i chciał również podporządkować sobie oddziały K.O.P., którymi dowodził gen. Orlik – Rückeman.
Słyszałem od oficerów sztabu gen. Kleeberga, którzy byli oburzeni, że gen. Rückeman nie zgodził się na podległość gen. Kleebergowi i postanowił działać na własną rękę. Skutek był ten, że:
- zamiast bronić się na przygotowanych pozycjach K.O.P. takowe opuścił;
- naraził grupę gen. Kleeberga na trudności w oderwaniu się od wojsk bolszewickich, gdyż gen. Kleeberg przez kurtuazję nie kazał niszczyć za sobą mostów i przepraw, którymi przypuszczał, że będzie szedł gen. Rückeman.
Okazało się jednak, że gen. Rückeman nie powiadamiając gen. Kleeberga wybrał zupełnie inny kierunek i nie zdziaławszy nic – rozbroił się w m. Piaski w okolicy Włodawy. Należy nadmienić, że gen. Rückeman dysponował 11 baonami doskonałej piechoty, co przy współdziałaniu z gen. Kleebergiem bardzo by jego grupę wzmocniło. Samego gen. Rückemana spotkałem w grudniu 1939 r. w Kownie (L.dz.62/tj. Rej./40).
Generał brygady Paszkiewicz: „Tragedią dowódcy dywizji i całej dywizji było to, że zanim właściwie zaczęliśmy się bić, zostaliśmy rozbici, co zresztą absolutnie nie było winą dowodzenia przez gen. Paszkiewicza. Przyczyną tej tragedii był ostateczny rozkaz dowódcy Korpusu (zresztą wskutek nieporozumienia) wyjścia do natarcia przeciw dywizjom pancernym (dywizji niekompletnej) już po świcie”. (L,dz.332/A/40).
„W tym stanie rzeczy idąc w kierunku Piotrowego Pola spotkałem niespodziewanie na drodze dowódcę D.P. i dowódcę G.O., gen. Skwarczyńskiego w towarzystwie kpt. Kolasińskiego, kwatermistrza 12.D.P. i mjr. Rudnickiego ze sztabu Grupy. Zameldowałem dowódcy D.P. o wszystkim, o przebiegu swych działań oraz o wydanych zarządzeniach dla mjr Pałosza. Otrzymałem odpowiedź — obowiązek swój spełniliśmy. Idąc dalej omawialiśmy stan oddziałów, rozproszenie po wielkim lesie i trudności zbiórki, gdzie żołnierz, jak sam stwierdziłem, wymykał się z rąk bezpośredniego dowódcy. Dowiedziałem się również, że obaj dowódcy byli w walce baonów kolumny południowej w lesie, gdzie miałem zamiar się trzymać. Następnie przejechawszy część drogi bryczką, zeszliśmy na przesiekę częściowo wolną. Zjawił się tam dowódca A.D., płk Rawski, zameldował się u gen. Paszkiewicza. W trakcie rozmowy wyszła ze strony gen. Skwarczyńskiego sugestia poddania się, że jesteśmy otoczeni, szkoda dalej krwi — słowa te przypominam sobie dokładnie. Po rozmowie na uboczu ze swym oficerem sztabu gen. Skwarczyński oświadczył, że idzie przedzierać się za Wisłę, po czym obaj oficerowie sztabu wraz z generałem namawiali gen. Paszkiewicza, by to samo zrobił, że tam za Wisłą może działać etc. Gen. Paszkiewicz po wahaniu zgodził się, przedtem jednak chciał pożegnać się z szefem sztabu, ppłk Izdebskim i kpt. Sikorskim. Posłano po nich. W międzyczasie rozmowa była o drodze marszu. Przypominam sobie powiedzenie gen. Skwarczyńskiego, „(…) jeśli się będą pytać, co ze mną się stało, powiedzcie, żem się zastrzelił”. Była również rozmowa o wyjęciu zamków z dział, z czym gen. Paszkiewicz zwrócił się do płk Rawskiego. Mocno przybity klęską i postanowieniem generałów, w rozmowie brałem słaby udział. Ponieważ ppłk Izdebski i kpt. Sikorski nie zjawiali się, gen. Skwarczyński oświadczył, że trzeba iść, poparli go oficerowie sztabu. Żegnając się z nami gen. Paszkiewicz kazał podziękować ppłk Izdebskiemu i kpt. Sikorskiemu za pracę, po czym odeszli. Pozostałem z płk Rawskim. Wkrótce nadeszli ppłk Izdebski i ppłk Kowalczewski. Ppłk Izdebski, dowiedziawszy się o odejściu generałów, rozpłakał się…” (L.dz. 1329/40).
„W opisie udziału osobistego w działaniach wojennych szczegółowo starałem się przedstawić dzień 8. i 9.IX. tak, jak pamiętam. Powodem tego był artykuł w Głosie Polskim z początku grudnia pt. „Tak zginęła 12.D.P.”. Dokończenie tego artykułu przypadkowo miałem możność przeczytać w obozie na Węgrzech. Uważam opis ostatniej walki dywizji w tym artykule za podany jednostronnie i niezgodnie z prawdą”. (L.dz. 1329/40).
Generał brygady Piasecki: „…mówił sam, że ciężko jest gospodarować na wsi i mieć na głowie majątek, no i tę brygadę…” (L.dz.2619/4C).
„Gen. Piasecki, dowódca 5.Sam.B.K. nie rozumiał, jak można spiętrzyć wodę w Przemszy przez otwarcie śluzy w Porąbce i zalanie przedpola Oświęcimia, ani na inspekcjach nie rozróżniał między polem śmierci i martwym. Ponieważ i jego szef sztabu brygady nie znał się na tym, więc oczywiście każdy oficer instruktor w brygadzie był zły, skoro ten temat został poruszony przy przeglądzie szwadronu — nie ominęło to i mnie w 3 pułku i spowodowało nie podanie do awansu przez dowódcę brygady.
Wyszkolenie szło, więc w kierunku woltyżerki i jazdy konnej. Służbę polową pytał gen. Piasecki szeregowych przy pomocy tablicy, na której żądał, aby szeregowy umiał narysować teren w odpowiedniej skali i wyobraził sobie w tym terenie swoje postępowanie. Tak wykoszlawione zostało wyszkolenie ułana w walce pieszej i konnej…” (L.dz.2619/40).
„Gen. bryg. Piasecki, mimo niezwykle ciężkiego położenia, w jakim jego brygada znalazła się już w pierwszym dniu wojny i mimo utraty w tym dniu połowy swej artylerii i broni panc., niezwykle spokojnie i pewnie dowodził swą brygadą do końca, zawsze gotów do wykonania nowego zadania, otrzymywanego z dowództwa armii, czy jak w końcowej fazie, z G.O. W ciągu pierwszych siedmiu dni walki brygada krakowska niszczyła dziennie 16-20 czołgów, posługując się w szerokim zakresie butelkami z benzyną.
W dniu kapitulacji pozostało z brygady krakowskiej tylko około 400 szabel, ale mimo to wygląd tych zdziesiątkowanych szwadronów 3 pUł i 5 psk. robił do końca wrażenie dobrze dowodzonego i porządnego wojska. Maruderów lub zagubionych w tej BK w ogóle przez cały czas działań nie spotkałem”. (L.dz.2740/40)
Generał brygady Przedrzymirski: „Jako dowódca artylerii Armii, więc najbliższy współpracownik, jako stale i przy każdej okazji z nim przebywający, biorący udział w decyzjach i pracach —- uważam za swój żołnierski obowiązek stwierdzić, że gen. Przedrzymirski świecił przykładem odwagi osobistej, opanowania, pracowitości — cały czas…” (L.dz.495/40).
Generał brygady Sadowski: „Mało, który dowódca pułku lub W.J. pracował nad sobą. Owszem, były chlubne wyjątki, jak gen. Raczyński -Mazymowicz, gen. Sadowski, i może kilku innych”. (L.dz.2619/40).
„Gen. Sadowski miał manię Alcazarów. Gdy projektowałem obronę Chrzanowa, meldowałem konieczność rozebrania 20 stodół, aby oczyścić przedpole i mieć drzewo na schrony. Generał kazał je bronić, powołując się na walki w Hiszpanii (gdzie są tylko domy kamienne; a Alcazar ma mury od 4-6 m i stoi na skale)”. (ŁdŁ2619/40).
Generał brygady Skwarczyński: „Gen. Skwarczyński należy bezwzględnie do ludzi osobiście bardzo odważnych. Dał tego dowody na polu walki, idąc w pierwszych szeregach nacierającej piechoty, wreszcie przedzierając się w warunkach prawie beznadziejnych poprzez linie niemieckie. Przewidywać jednak jako dowódca nie umiał. Dał się opanować całkowicie przez szefa sztabu, człowieka do pracy operacyjnej nienadającego się. Przez to dowodził źle. Dużą wadą, budzącą zastrzeżenia w szeregach młodzieży oficerskiej, były obciążenia z okresu pracy w Ozonie — organizacji będącej żerowiskiem przeważnie złej klasy karierowiczów…” (L.dz.433/40). „Gen. Skwarczyński stwierdził, że właściwie wobec otoczenia dywizji pozostaje tylko złożyć broń, by nie przelewać nadaremnie krwi. Po krótkiej naradzie na uboczu obaj generałowie oświadczyli, że odchodzą, by się przedostać za Wisłę. Na zapytanie dowódców dywizji, na co się decyduję, odpowiedziałem, że pozostaję przy oddziałach. Dowódca dywizji żegnając się za mną kazał mi jeszcze podziękować ppłk Izdebskiemu i kpt. Sikorskiemu oraz przypominał o wyjęciu zamków z dział. Obaj generałowie w towarzystwie 1 oficera sztabu G.O. i kpt. Kolasińskiego ruszyli pieszo przesieką w kierunku południowo-wschodnim…” (L.dz.499/40).
„W dniu 3 lub 4.IX. wyjechałem do sztabu gen. Skwarczyńskiego. Jego m.p. odnalazłem o godz. 23-ej w m. Walanów koło Radomia. Gen. Skwarczyński wraz z paroma oficerami sztabu siedział przy stole u proboszcza i jadł kolację. Zauważyłem, że był podniecony dość mocno alkoholem i na mój meldunek, że przywiozłem rozkazy raczej nie odpowiedział, proponując mi zjedzenie kolacji. Podziękowałem i z szefem jego sztabu, ppłk dypl. Szeligowskim, udałem się do drugiego pokoju, gdzie chciałem mu doręczyć rozkazy i podać rozkaz ustny podporządkowania gen. Skwarczyńskiemu dwóch ugrupowań tworzonych ad hoc przez płk dypl. Glabisza i ppłk dypl. Kowalczewskiego w rejonie Kielc i Radomia. Ppłk Szeligowski zapewnił mnie, że dowództwo grupy „żyje ze wszystkimi w najlepszych stosunkach”, co zrozumiałem jako zapewnienie, że ma już łączność z obu ugrupowaniami i że je sobie podporządkowało. Rozkazy pisemne ppłk dypl. Szeligowski zwrócił mi i polecił je zdać ppłk dypl. Bargalowi Witoldowi, którego w tym celu przywołał. Z nim udałem się do budynku miejscowej szkoły powszechnej, gdzie złożyliśmy mapy, a rozkazy ppłk dypl. Bargal po przejrzeniu schował do skrzyni, od której klucze miał obecny tam kapral, który się zgłosił z nimi słysząc, że ppłk dypl. Bargal kłopocze się, gdzie przechować papiery, bo sam żadnych kluczy nie miał, a kancelaria dowództwa grupy nie była rozpakowana. Ppłk dypl. Bargal zobowiązał się nazajutrz rano dopilnować powtórzenia i doręczenia rozkazów gen. Skwarczyńskiemu, a ja powróciłem do Warszawy i zameldowałem moje spostrzeżenia szefowi O.III Sztabu Głównego”. (L.dz.1533/40).
Generał brygady Szylling: „O godz. 22-ej dnia 5.IX. 1939 r. udałem się do Brzeska. Gen. Szylling przyjął mnie niechętnie i opryskliwie. „Mam wprawdzie Pańskie 2 baony i dyon, alem uzupełnił nimi swoje straty. Radzę Panu wracać do Warszawy”. Odmówił mi też wydania benzyny”. (L.dz.2718/40). „…dnia 8.IX….gen. Szylling robił wrażenie człowieka zmiażdżonego”. (L.dz.2740/40). „…gen. Szylling już od 7.IX. właściwie nie decydował o posunięciach Armii Krakowskiej, odnosiło się wrażenie, że jest całkowicie załamany. Za niego decydowali wspólnie szef sztabu Armii płk dypl. Wiloch i oficer operacyjny, ppłk dypl. Rzepecki”. (L.dz.2740/40).
Generał brygady Thomm’e: „…Bardzo odważny osobiście, przedzierał się niejednokrotnie do otoczonej zupełnie 30.D.P., aby osobiście na miejscu wydać dalsze rozkazy. Ranny w nogę, zdaje się dn. 12.IX., nadal dowodził G.O. do końca wojny.
Jedyny zarzut, który można by dowódcy G.O. postawić, jest moim zdaniem ten, że w obronie Modlina nie zastosował większej aktywności. Podsuwanych niejednokrotnie sugestii w tym kierunku nie przyjmował, twierdząc, że jest za słaby na aktywne działanie. Uzasadniał swoją odmowę tym, że ma rozkaz bronić twierdzy i nie może wyjść na przedpole, gdyż może się stać tak, jak Moskalom przy obronie Modlina, którzy wyszedłszy na przedpole zostali pobici i musieli twierdzę oddać. Był to wyraźny kompleks niższości w stosunku do dowództwa niemieckiego, wynikający prawdopodobnie z przeceniania bitności nieprzyjaciela i nieuwzględniający tak często w tej wojnie potwierdzonego panicznego lęku Niemców przed walką na bagnety i walką nocną”. (L.dz.2795/40).
„…Dowódcą Korpusu był gen. bryg. Wiktor Thomm’e. Jowialny, rubaszny żołnierz, dobry kolega. Znałem go już z prac polskich na Kaukazie. Chciał jak najlepiej, złościł się na istniejące porządki, krytykował w czambuł wszystkich generałów, ale sam na terenie Korpusu nic specjalnego nie zrobił. Był to żołnierz na wskroś liniowy, dobry dowódca dywizji piechoty, na stanowisku dowódcy Korpusu, i to w ramach przyjętych w naszej Armii, źle wykorzystany. Był on na ogół lubiany, a wśród ludności Pomorza (specjalnie w Bydgoszczy) popularny. Korpus VIII do wojny z Niemcami przygotowany nie był”.(Ldz. 1683/40).
Generał brygady Tokarzewski: „…W roku 1938 gen. Thomm’e został przeniesiony do Łodzi, a na jego miejsce przybył gen. Karasiewicz-Tokarzewski. Wybitnie inteligentny człowiek, patriota, żądny władzy i niestety „nieomylny”, kardynalnie zmienił wszystkie panujące dotychczas stosunki w wojsku i społeczeństwie, narzucając im swój światopogląd. Wojsko zarzucił rozkazami oświatowo – polityczno – społecznymi, zmuszając i wciągając do tej pracy wszystkich oficerów, szczególnie komendantów garnizonów i dowódców pułków. Całkowicie uznaję konieczność pracy kulturalno – oświatowej w wojsku, ale w tej formie, jaką nakazał gen. Tokarzewski, była ona nie do strawienia. Wtrącił się również zarządzeniami zbyt daleko idącymi w życie prywatne korpusu oficerskiego, sięgając bezceremonialnie do jego, kieszeni, skąd czerpał pewne środki na pracę społeczną. Ukoronował zaś wszystko własnym regulaminem służby wewnętrznej, za nieznajomość i niewykonywanie, którego dyscyplinarnie karał.
Karami szafował w sposób niedopuszczalny. Opozycji pod żadnym względem nie uznawał i aczkolwiek wzywał sam do krytyki swoich zarządzeń, wszystkie przedkładane, najbardziej ważkie argumenty odrzucał za pomocą określeń opartych na własnym widzimisię. Nie patrząc jednak na wszystkie minusy, był to raczej typ dobrego dowódcy, który po polsku myślał i umiał narzucić swoją wolę. Powtarzam jeszcze raz, że Korpus VIII do wojny z Niemcami przygotowany nie był, świadczyła o tym źle przemyślana mobilizacja oraz brak przygotowawczych zarządzeń operacyjnych”. (L.dz.1683/40).
Generał brygady Szychowski: „…umysł jednostronny, pozbawiony giętkości. Przesadny i biurokrata, gubi i zatraca się w drobiazgach. Uchwytuje raczej formalną treść zarządzeń niż intencję przełożonego. Wykazuje widoczną niechęć do brania odpowiedzialności na siebie, starając się zepchnąć ją na podwładnych. Przesadnie uniżony względem przełożonych, wyniosły i szorstki w stosunku do podwładnych. Pomimo umiejętnego doboru pracowników nie ma do nich zaufania, co im na każdym kroku w pracy okazuje. W stosunku do podwładnych wymagający, oschły i szorstki, i aż do sadyzmu bezwzględny. Nie znosi u podwładnych indywidualności. Dzięki nieumiejętności dawania wyczerpujących wytycznych i ciągłej ich zmiany w toku pracy doprowadza do tego, iż prace w Szefostwie Komunikacji mają charakter nerwowy, chaotyczny i syzyfowy, niewykończone, ciągną się w nieskończoność. Nie umiejąc ocenić ilości pracy potrzebnej dla wykonania stawianych przez siebie zadań, doprowadza w przededniu wojny do zupełnego nerwowego i fizycznego wyczerpania podwładnego personelu. Wytwarza w podległym sobie szefostwie atmosferę niepokoju, zupełnie niesprzyjającą planowej i spokojnej pracy sztabowej. Nie umiejąc odróżnić rzeczy błahych od istotnie ważnych, zużywa czas zarówno swój jak i swych podwładnych często na sprawy drugorzędne, na skutek czego cały szereg zagadnień istotnie ważnych w chwili wybuchu wojny bądź nie jest należycie przygotowany, bądź też leży zupełnie odłogiem.
Nie umiejąc, jako Szef Komunikacji Sztabu Głównego, ocenić rzeczywistych możliwości kolei w świetle zarysowującej się przewagi lotniczej zachodniego sąsiada, wpływa decydująco na błędną decyzję naszych możliwości koncentracyjnych przez czynniki operacyjne”. (L.dz.411/A/40).
Generał brygady Ujejski: „…Jednym z głównych zadań odtworzonego lotnictwa była łączność z Armią gen. Kutrzeby, udało mi się to dwukrotnie. Spodziewając się, że najtrudniejszym momentem dla gen. Kutrzeby będzie przejście przez Bzurę jego W.J. będących zupełnie w porządku i prowadzących około 20.000 jeńców i wiedząc, że głównie cierpi od ciągłych ataków lotniczych, starałem się temu zapobiec przez dodanie mu lotnictwa myśliwskiego. W tym celu wysłałem kilkoma drogami szereg próśb i depesz do gen. Ujejskiego, tłumacząc, że pokazanie się naszych myśliwców choćby w niewielkiej ilości wywoływało w niemieckim lotnictwie przesadną ostrożność i zmniejszało stokrotnie rezultat ich bombardowań. Podawałem możliwości lądowania, przygotowane przez nas wypady dla spokojnego działania z Mokotowa lub Zielonki, wreszcie konieczność poświęcenia choćby pewnej ilości lotnictwa tam, gdzie się bije i dobrze bije gros Armii Polskiej.
Wiadomość ta, wysłana samolotem myśliwskim, dotarła do Naczelnego Dowództwa Lotnictwa, lecz niestety nie wywołała reakcji. Rezultatem tego było bezbronne przekraczanie zwycięskich dywizji Armii gen. Kutrzeby przez rzekę Bzurę pod skupionym działaniem całości lotnictwa niemieckiego. Została tam cała artyleria i 30.000 mogił naszych najlepszych żołnierzy.
Gdyby lotnictwo polskie było dowodzone, a nie „ewakuowane”, i gdyby myślą przewodnią dowództwa nie było kierowanie się ku granicy, a oczy żeby były zwrócone ku nieprzyjacielowi, przejście gen. Kutrzeby przez Bzurę, wykonane w bezwzględnym porządku, po dołączeniu do oddziałów Warszawy i Modlina umożliwiłoby odtworzenie Armii, która by przedłużyła o długie tygodnie obronę trójkąta Wisły i może zaważyła, jeżeli nie na losach, to na honorze naszej Armii. Nie trzeba zapominać, że w rejonie Warszawa — Modlin — Łowicz znajdowało się w tym czasie 25 Wielkich Jednostek Armii Polskiej, a więc jej gros, przy wysiłku tego gros powinien znajdować się główny wysiłek lotnictwa. Opinię tę nabrałem i wyczuwaliśmy ją już w Warszawie, została ona potwierdzona w zupełności przez gen. Kutrzebę, po jego przybyciu około 21 września do Warszawy”. (L.dz.1631/30).
Generał brygady Wieczorkiewicz: „…Gen. Wieczorkiewicz winien jest, że uciekł z rodziną do Budapesztu, gdzie z uśmiechem w Poselstwie oświadczył, że zgubił swoje cztery dywizje”. (L.dz.594/39).
Generał brygady Wład: „…Dowódca dywizji, gen. bryg. Wład Franciszek — wówczas właśnie rozpoczyna dziesiąty rok dowodzenia 14.D.P. Jest to człowiek głębokiej wiedzy wojskowej (W.S.Woj. polska i francuska) o fenomenalnej prawie pamięci ludzi i zadania. Wystarczy wspomnieć, że znał po nazwisku wszystkich oficerów i starszych podoficerów dywizji oraz większość młodszych podoficerów. Znał też doskonale wartość swoich podwładnych oraz warunki terenowe Poznańskiego jak i jego zaplecza. W służbie wymagał przede wszystkim solidnej pracy, toteż spokojnie patrzył na zmobilizowaną dywizję, która miała w niedługiej przyszłości zdać egzamin bojowy…” (L.dz.5786/40).
„Gen. bryg. Wład, dowódca 14.D.P., poległ w boju nad Bzurą i został pochowany w Iłowie”. (L.dz.2795/40).
Generał brygady Zając: „…Może tylko jeden gen. Zając, który dorósł do tego poziomu dowódcy, wychowawcy i światłego przełożonego, na którym chcieliby widzieć oficerowie liniowi i ze sztabów swoich dowódców”. (Ldz.2619/40).
Pułkownik dyplomowany Świtalski: „…W godzinach wieczornych zostałem zawezwany do dowódcy dywizji, płk dypl. Świtalskiego, który okazał mi pisemny rozkaz dowódcy G.O., zawieszający go z rozkazu dowódcy armii w dowodzeniu i polecający mi objąć dywizję. Zarządzenie to następnie było zatwierdzone przez Naczelnego Wodza…”
„…Na lewo do 16 DP w Sochaczewie znajdowały się luźne oddziały własne dowodzone przez b. dowódcę 16 DP, płk Świtalskiego, który otrzymał zadanie obrony Sochaczewa i ubezpieczenia lewego skrzydła Armii…” (L.dz. 1104/39).
„…Na ostatnim kursie informacyjnym dla wyższych dowódców, w grudniu 1938 roku, ocena ogólna była następująca:
– najlepsze procentowo prace wśród wszystkich uczestników pisali pułkownicy artylerzyści,
– najgorsze procentowo prace były w grupie generałów. Spośród prac generalskich 40% było niedostatecznych.
Na zakończenie tego kursu generał Szylling miał omówienie któregoś zadania z obrony. Omówienie to było na tak niskim poziomie, że obecni wyżsi oficerowie dyplomowani ze sztabu kierownika kursu, generała Piskora, po prostu byli nim skonsternowani, a profesor W.S.Woj., płk dypl. L., powiedział po tym omówieniu: „Obecny na sali Minister powinien był generałowi Szylingowi uprzejmie podziękować za długoletni trud i poprosić go, aby więcej nie fatygował” (informacja od oficera sztabu gen. Piskora, ppłk dypl. piech. K.).
Ale tak tutaj, jak i na manewrach, nie wyciągano nigdy żadnych konsekwencji z „ujawnionej nieudolności w dowodzeniu”. (L.dz.2795/40).
Tragiczne następstwa takiego stanu rzeczy wykazał przebieg wojny w Polsce. Już „…pierwsze dni wojny wykazały słabe przygotowanie dowódców wyższych szczebli, natomiast ofiarność w wykonaniu rozkazów przez ich podkomendnych”. (L.dz.1683/40).
W ostatniej chwili pozmieniano różnych dowódców na średnich szczeblach dowodzenia.
„…W okresie koncentracji następuje zmiana dowódcy Brygady. Brygadę obejmuje płk dypl. Filipowicz Julian. Również w ciągu całego 1939 roku zostaje przeniesionych z oddziałów brygady cały szereg oficerów służby stałej. Stwarza to wielkie trudności personalne w oddziałach brygady.
Np. kilka szwadronów w brygadzie było dowodzone przez podporuczników ostatniej promocji. Zostało również przeniesionych tam wielu oficerów rezerwy…
…Na dwie godziny przed godziną „A” rozkazem Biura Pers. M.S.Wojsk, zostają zmienieni dowódca 21.p.Uł., płk Safer Roman i dowódcy 2.p.s.k., płk Niementowski Romuald oraz ppłk Bereza, zastępca dowódcy 2.p.s.k. (obaj dowódcy pułków zostali przeniesieni jako oficerowie starsi niż nowy dowódca brygady). Również zostaje zmieniony pierwszy oficer sztabu brygady (wyznaczony na kwatermistrza brygady, podczas gdy w czasie przed mob. na kwatermistrza B.K. był przewidywany i szkolony inny oficer).
Na oficera operacyjnego BK zostaje przydzielony młody porucznik ostatniej promocji W.S.Woj., bez żadnej rutyny pracy sztabowej. Na skutek tej niezrozumiałej polityki personalnej M.S.Wojsk, dowódca brygady wyruszając na wojnę nie zna swojej brygady ani brygada swego dowódcy, to samo jest na szczeblu dwóch pułków. Najdotkliwiej to odczuł 2.p.s.k., gdzie w czasie mobilizacji zmieniony Został dowódca i zastępca dowódcy pułku”. (L.dz. 5788/40).
31 sierpnia 1939 roku został przeniesiony dowódca 31 pp ppłk dypl. Biegański Stanisław (który od marca przygotowywał pozycje obronne swego pułku), do sztabu Armii „Łódź”, a jego stanowisko objął nowo tego dnia do pułku przybyły ppłk Wnuk, który oczywiście nie znał ani przygotowanej pozycji obronnej, ani pułku. Tego samego dnia, 31 sierpnia 1939 roku, został przeniesiony na inne stanowisko dowódca 17 pal i równocześnie jego zastępca. Przykładów takich można by przytaczać znacznie więcej. Również przydziały oficerów rezerwy zostały w ostatnim roku (1938/39) tak zmienione, że mała tylko ilość oficerów rezerwy, przeszkolonych w danych pułkach, otrzymała do nich przydział. Oficerowie rezerwy, zżyci z pułkiem, znający oficerów i podoficerów zawodowych, otrzymywali inne przydziały, a do pułku przyszli oficerowie rezerwy, których pułk nie znał, a oni nie znali pułku. Taka niezrozumiała i nieprzemyślana polityka personalna stworzyła od razu dwie trudności: w dowodzeniu i w wykonywaniu zadań bojowych. „…Nieliczna kadra rozjeżdżała się z chwilą zarządzenia mob. na najróżniejsze funkcje, a nieliczne pozostałe jednostki nie mogły podołać nawałowi pracy. Jakby dla rozmyślnego utrudniania mob. zmieniali prawie wszyscy wyżsi dowódcy w chwili najgorętszej pracy swoje przydziały. Nowi ludzie, nie znając lokalnych warunków, wprowadzali tylko chaos. W takich warunkach przeprowadzona mob. nie mogła dać jednostek gotowych od pierwszej chwili do walki”. (L.dz.2795/40).
To samo zagadnienie poruszają jeszcze dziesiątki innych sprawozdań. Stan oficerów zawodowych w pułkach był już w czasie pokoju poniżej etatu. W chwili mobilizacji ilość oficerów zawodowych spadła w pułkach do poziomu katastrofalnego. Odpłynęli przeważnie do nowych formacji i sztabów. Skutkiem tego pododdziałami dowodzili przeważnie porucznicy, a nawet podporucznicy zawodowi, często ostatniej nawet promocji, a nawet oficerowie rezerwy. Jest różnica, czy kompanią, baterią, szwadronem, zwłaszcza w pierwszych dniach wojny, dowodzi kapitan czy też podporucznik, zwłaszcza rezerwy. Toteż nie dziw, że całe kompanie i bataliony, a nawet pułki, a przez to całe dywizje już w pierwszej bitwie ogarniała panika i że odpływały one w popłochu (jak np.: 1, 2, 3, 6, 7, 8, 10, 12, 13, 19, 20, 29 DP oraz 36 DP rez.). Zupełnie niedostateczna obsada kadrą zawodowa, tak oficerska jak i podoficerską, kompanii, baterii i szwadronów jest jedną z głównych przyczyn tak szybkiej klęski. Ci sami podporucznicy czy porucznicy, którzy się niesłychanie bohatersko zachowali w ogniu nieprzyjaciela, doprowadzali do katastrofy powierzone sobie pododdziały przez brak doświadczenia i umiejętności dowodzenia. Czuli ten brak sami i dlatego występowali niepewnie. To znów oddziaływało na ducha żołnierzy, którzy doskonale wyczuwali różnicę w dowodzeniu, głosie, rozkazodawstwie, postępowaniu i doświadczeniu kapitana, a podporucznika. Ich zaufanie do najbliższych sobie dowódców pododdziałów zostało wstrząśnięte. Toteż całe kompanie, a za nimi bataliony opuszczały okopy „z powodu silnego ognia artylerii”. (L.dz.714/39 i wiele innych).
Podczas mobilizacji w kilku pułkach (na przykład 3 pal, 26 pal) podporucznicy zawodowi, którym powierzano dowództwo baterią, popełnili samobójstwo. Nie czuli się, bowiem na siłach dowodzić baterią, co jest zrozumiałe. Inni samobójstw nie popełniali, ale płacili za nich krwią żołnierze, a dane pododdziały i oddziały, a nawet wielkie jednostki, i w końcu cała Polska — niepowodzeniem.
W lipcu 1939 roku dowódca Armii „Modlin”, generał Przedrzymirski, pojechał do Czerwonego Boru na przegląd przydzielonej do jego Armii 20 DP i na ostre strzelanie 20 pal i 20 dac Podczas strzelania generał Przedrzymirski, który sam jest artylerzystą, dał pewnemu porucznikowi rezerwy, który przybył ze zmobilizowanym pułkiem jako dowódca baterii, zadanie ostrzelania nieprzyjacielskiego ciężkiego karabinu maszynowego. Zadanie było bardzo łatwe. Obserwacja osiowa, odległość z punktu obserwacyjnego do celu 600-800 metrów, bateria pod ręką, łączność nawiązana.
Dany dowódca baterii, porucznik rezerwy, naprzód się długo namyślał i coś obliczał około dziesięciu minut, a zapytany przez dowódcę Armii, dlaczego nie strzela, odrzucił nagłym ruchem notatnik, potem sam się rzucił na ziemię i dostał napadu neurastenii.
Wspomniałem już, powyżej, że plan „strategicznego rozwinięcia”, jak pułkownik Jaklicz nazywa kordonowe rozstawienie naszego wojska wzdłuż granic, przeczył zasadom logiki, naukom wojskowym i doświadczeniom ostatnich wojen. To samo można zaobserwować i w innych dziedzinach. Rozrywano na przykład bezceremonialne związki taktyczne. Nie mam tu na myśli licznych wypadków tego rodzaju podczas walk, gdyż częstokroć niewątpliwie było to zło konieczne, narzucone po prostu siłą wyższą. Ale jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych, względnie podczas wojny, ale z dala od nieprzyjaciela bez koniecznej potrzeby robiono to samo. Na przykład 1 psk z 21 DP przydzielono do grupy „Nowy Sącz” pułkownika Stawarza (Armia „Karpaty”). W to miejsce 21 DP sformowała sobie inny pułk piechoty z baonów Obrony Narodowej, (aby znów mieć trzy pułki) i nadała mu numer 202. Lecz w tej samej Armii „Kraków” był już inny 202 pp, mianowicie powstały z mobilizacji w 55 DP — 133 pp z 33 DP wraz z jednym dywizjonem artylerii lekkiej oddano jako załogę Ossowca i nigdy do dywizji macierzystej nie dołączyły. Przez to 33 DP miała tylko dwa pułki piechoty i dwa dywizjony artylerii lekkiej. Gdy się uwzględni, że 33 DP nie posiadała poza tym ani dywizjonu artylerii ciężkiej, ani artylerii przeciwlotniczej, ani dywizyjnej kompanii cyklistów, ani dywizyjnej kompanii broni specjalnej, a działek przeciwpancernych tylko piętnaście (L.dz.1844/39) zamiast dwudziestu siedmiu (jak inne dywizje), to rzeczywiście trudno się domyśleć, dlaczego pułkownik Jaklicz taki dziwny, niedorozwinięty twór nazywa „dywizją”. Poszczególne pułki 45 DP generał Szylling bez skrupułów powtykał w różne dziury swego frontu (na przykład 156 pp), przez co właściwie uniemożliwił powstanie 45 DP rez., dla której były one przeznaczone”. (L.dz.2718/40 oraz L.dz.1632/39).
„Tak samo 4.p.s.k. (przynależny w czasie pokoju do Mazowieckiej Brygady Kawalerii), przydzielony przed wybuchem wojny do Nowogródzkiej Brygady Kawalerii (generała Andersa), która już posiadała swoje trzy pułki kawalerii (25, 26 i 27 pUł), 12 pp — co prawda przejściową i już po wybuchu wojny – wydzielono z 6 DP i przydzielono do grupy pułkownika Gaładyka”.(L.dz. 1632/39).
9 pp który z powodu zbombardowania linii kolejowych nie dołączył do swojej 3 DP i pozostał na wschodnim brzegu Wisły, został wcielony do 39 DP rez. W ten sposób, gdy po klęsce pod Iłżą w dniach 8/9.IX.1939 roku resztki 3 DP przedostały się na wschodni brzeg Wisły, nie można już było odtworzyć 3 DP, jako Wielkiej Jednostki, co w przeciwnym wypadku było zupełnie możliwym. Wypadków takich można by przytaczać znacznie więcej.
„Jeszcze teraz, w przededniu wojny, oszczędzano tam, gdzie oszczędzać nie należało. Do robót fortyfikacyjnych nie dano robotników cywilnych, nie kupowano łopat i kilofów mimo ich wielkiego braku do ostatniej nieomal chwili nie pozwalano na kopanie rowów i zakładanie przeszkód na terenach prywatnych. Artyleria wyszła na wojnę bez hełmów stalowych, kawaleria w hełmach francuskich, który to fakt naszych ułanów dekonspirował w Iinii bojowej jako kawalerzystów, (co, jak wiadomo, ma niemiłe znaczenie). Za to 10 Brygada Kawalerii Motorowej była wyposażona w niemieckie hełmy stalowe, przez co, wykonując odwrót lub wysyłając do tyłu swe samochody po amunicję lub zaopatrzenie, „szerzyła nieopisany popłoch na tyłach”. (L.dz.2619/ 40 i inne L.dz.).
Znany jest ogólnie fakt,, że wywoziliśmy do ostatniej chwili za granicę działka przeciwpancerne i działa przeciwlotnicze, których nie posiadaliśmy sami w dostatecznej ilości. Nawet nie wszystkie aktywne dywizje piechoty miały baterie przeciwlotnicze; żadna dywizja piechoty rezerwowa ich nie posiadała. Poza tym były to baterie czterodziałowe, gdy w myśl intencji komentatorów Boforsa miały być baterie ośmiodziałowe, aby móc skutecznie działać. Należy sobie też uprzytomnić fakt, że 40 mm działa przeciwlotnicze były zbudowane również jako przeciwpancerne, i w teorii posiadały specjalny pocisk przeciwpancerny. Posiadanie, więc przez każdą Wielką Jednostkę ośmiu takich dział (miast czterech) mogło mieć bardzo duże znaczenie w boju. Niestety, było inaczej. Poza tym, również niestety, nawet dla tych czterech dział przeciwlotniczych nie było amunicji przeciwpancernej. Przykłady takie można by mnożyć w nieskończoność. Za to — jak to już wspomniałem — w lipcu 1939 roku generałowie i oficerowie sztabów Armii i Sztabu Głównego otrzymali remuneracje, przekraczające w sumie — według moich obliczeń — ćwierć miliona złotych. Za te chociażby pieniądze było można kupić niejedno działo przeciwlotnicze, czy działko przeciwpancerne, a tym bardziej niejeden pocisk przeciwpancerny czy hełm stalowy, lub choćby… karabin, których brakło dla rezerwistów (było cztery miliony w wojsku polskim wyszkolonych rezerwistów, a tylko półtora miliona karabinów i karabinków).
„…Środki, przydzielane na prace wojenne przygotowawcze, były obwarowane szeregiem zastrzeżeń i zakazów. Nie wolno było przekroczyć pewnych norm, chociaż nie odpowiadały one potrzebie wojennej. Utrzymano, bowiem w mocy cały szereg przepisów i rozkazów pokojowych, sprzecznych z wymaganiami chwili. Jaskrawy przykład w tym względzie stanowi niepowoływanie do prac fortyfikacyjnych ludności cywilnej. Na moje, zapytanie, dlaczego okopy kopią żołnierze, a nie ludność cywilna — wyjaśniono mi, że ustawa i przepisy nie przewidują takiego świadczenia bez zapłaty, (bowiem wojny jeszcze nie ma), a na zapłacenie robotników nie ma kredytu.
Drugi przykład dotyczy magazynów mob. pułków piechoty, które przygotowując się na rozkaz dowódcy Armii do mobilizacji, a znajdując się poza garnizonem w odległości około 70 km, musiały na własną odpowiedzialność i koszt przewozić ze sobą magazyny mob., gdyż rozkazy dowódcy O.K. nie zezwalały na to. Pozostawienie zaś magazynów mob. na miejscu uniemożliwiłoby pułkom przeprowadzenie na czas mobilizacji alarmowej”.(L.dz.l 104/39).
„Sprawy środków pieniężnych na prace saperskie były wielką kulą u nogi. Początkowo, do połowy czerwca, w ogóle nie asygnowano nic; dochodziło do tego, że drzewo na budowę kładki przez Wartę pułk zakupił z własnych środków, aby nie obchodzić rzeki o 6 km, a dopiero potem uzyskał zwrot sumy z Korpusu. Analogicznie było z drzewem na zapory wodne i baki ppanc. Gospodarka była do ostatniej chwili pokojowa, nawet po wzmocnieniu stanów mobilizacją indywidualną, zaś za każde przekroczenie zasad jej grożono dochodzeniami za nadużycie władzy”. (L.dz.3895/40).
„Jednak Ministerstwo Komunikacji w osobie wiceministra Piaseckiego, który zajmował się działem drogowym, potrafiło obronić w budżecie takie pozycje, jak budowa nowych autostrad (Warszawa — Radom, Warszawa — Łódź, rejon Krakowa itp.) lub luksusowych dworców, twierdząc, że na konserwację dróg nie ma pieniędzy. W dziale budowy dróg i mostów Ministerstwo Komunikacji było stale silniejsze od Sztabu Głównego i zaspakajając żądania wojska w 10%, potrafiło realizować swoje żądania w dużo szerszej mierze; ujawniło się to zwłaszcza we wspomnianych autostradach i nowych mostach, które Ministerstwo Komunikacji potrafiło budować tam gdzie chciało, a nie tam, gdzie kazał Generalny Inspektor Sił Zbrojnych (np. w Sandomierzu, gdy G.I.S.Z. żądał w Szczecinie i Annopolu”. (L.dz.4359/40).
„…Równocześnie z rozkazem o mobilizacji 2 Korpusu został wydany przez Szefa O.I. rozkaz o reformowaniu dywizyjnych kolumn taborowych mobilizowanych w alarmie. Przy czym system mob. przewidywał, że jednostki te będą sformowane w ostatniej kolejności mob. powszechnej. 13 i 27 D.P. wyjechały, więc w pole tylko z częścią należnej im amunicji. Wyjaśnień może udzielić płk Sulisławski, jak zapewniono im dostarczanie amunicji. Na mój meldunek w tej sprawie ppłk Marecki nie reagował twierdząc, że to jest ogólna tendencja oszczędnej mobilizacji. Równocześnie w końcu lipca wypłacono mi 50 zł remuneracji, a wiem, że inni oficerowie Sztabu Głównego otrzymali także i większe sumy”. (kpt. dypl. art. U. — bez liczby).
Zbliżała się wojna szybkimi krokami, co już było widoczne nawet dla każdego „niewtajemniczonego”. Mimo to naczelne władze nic nie robiły, aby unieszkodliwić zupełnie już wyraźną działalność antypaństwową mniejszości niemieckiej. Rozpaczliwe wysiłki niższych organów państwowych i wojskowych, aby ratować sytuację, trafiały na opór władz naczelnych, a liczne meldunki dołów wojskowych pozostawały bez odpowiedzi. Była bez wątpienia świadoma i nieświadoma działalność „piątej kolumny”. Nie mam w tej chwili na myśli niewątpliwej i udowodnionej działalności „piątej kolumny”, rekrutującej i składającej się z mniejszości niemieckiej i ruskiej — sto wypadków tej ostatniej przytaczam w załączniku Nr 1. Mam tu na myśli „piątą kolumnę” wewnątrz wojska, przemysłu wojennego i administracji państwowej. Ile było świadomej, a ile nieświadomej, winno być przedmiotem specjalnych i szczegółowych badań. Zakres tej krótkiej pracy nie pozwala na głębsze zajęcie się tym zagadnieniem. Przytaczam tylko kilka wypadków, które wymagają zbadania, ale są faktami:
„…Dywizja posiadała w swym składzie roczniki od 1916 do 1891. Z jakich powodów wybrano przy mobilizacji za pomocą indywidualnych kart powołania takie roczniki — nie wiem. Rezerwistów zmieniano później, co 6 tygodni. Z chwilą wybuchu wojny posiadała 30.D.P. większość ludzi z kat. „C”. Ludzie zdrowi, silni i dobrze wyszkoleni pozostali w domu. Wywołało to wrażenie celowej roboty dla osłabienia bojowości oddziałów. Ukoronowaniem tych wszystkich, niedomagań było jednak odwołanie zarządzonej „mobilizacji ogólnej” i powtórne jej zarządzenie. W kraju powstał nieopisany zamęt. Rezerwiści wysłani do ośrodków mob., cofnięci wskutek odwołania i znów wysłani z powodu powtórnego zarządzenia przestali wierzyć w autentyczność tych zarządzeń. Zdezorientowani zupełnie, starali się mimo braków pociągów dotrzeć do miejsc przeznaczenia. Tam oświadczano im, że pułk wyjechał w niewiadomym kierunku, a ośrodek mob. przestał funkcjonować. Ludzie początkowo pełni entuzjazmu i zapału do walki z odwiecznym wrogiem wędrowali zrozpaczeni po kraju w pogoni za swoim oddziałem i ze łzami w oczach prosili napotkane formacje o wcielenie do szeregu, o uzbrojenie i umundurowanie. W ten sposób zmarnowano najlepsze siły narodu…
„… Z własnych obserwacji w czasie walk i z wiadomości zebranych w Poznaniu i Warszawie wynika z całą pewnością, że prawie wszyscy Niemcy, zamieszkali w Polsce, a młodzież w 100% była na usługach wywiadu. Nazwiska Niemców, na pozór zawsze lojalnych, którzy z chwilą wkroczenia oddziałów niemieckich, a często z chwilą wycofania się policji zdekonspirowali się, posiada społeczeństwo polskie w poszczególnych miastach ponotowane.(…).
„Podczas walk odwrotowych 30 DP odnosiliśmy wrażenie, że znajdujemy się w kraju nieprzyjacielskim. Tak rozpowszechnione były wypadki sabotażu uprawianego przez Niemców, obywateli polskich. Specjalne nasilenie tej akcji należy zanotować na tyłach umocnionej pozycji nad Widawką (m. Bełchatów i m. Zeldów), dalej w Brzezinach, Żyrardowie i w Kazuniu Niemieckim pod Modlinem. Akcja polegała na strzelaniu z okien do maszerujących w nocy kolumn tab. i wojsk, na wywołaniu popłochu przez okrzyki o zbliżającej się broni panc. niemieckiej, na kierowaniu kolumn na fałszywe drogi, na przecinaniu i niszczeniu połączeń telefonicznych oraz na napadach z bronią w ręku na samotnie jadących oficerów w motocyklach i samochodach. Pod Kazuniem schwytano 70-letniego Niemca, gdy przeprowadzał patrol 6.dyw.lek. na nasze stanowiska artylerii. W Żyrardowie pluton T.K. wysłany dla wsparcia kompanii piechoty miał duże straty w obsłudze od kul pistoletowych z okien domów zamieszkałych przez Niemców, a kompania została zupełnie zlikwidowana przez współdziałanie dywersantów z wojskiem niemieckim. W rejonie Żelowa lotnicy niemieccy kilkakrotnie wysadzali na spadochronach dywersantów pochodzących z tej miejscowości i znających doskonale teren. Dywersanci ci rekrutowali się z rezerwistów W.P., którzy przed wybuchem wojny uciekli przez zieloną granicę do Niemiec i tam byli specjalnie szkoleni”.
„Należy stwierdzić, że praca wywiadowcza i dywersyjna była zorganizowana po mistrzowsku. Wciągnięto do niej prawie całą ludność niemiecką. Stwierdzał to zupełnie oficjalnie Posner Tageblatt, obecnie Ostdeutscher Beobachter, w artykułach pod koniec października, wychwalając ofiarną pracę wszystkich bez wyjątku Niemców w Polsce i podkreślając udział kobiet i dzieci w tej pracy. Stwierdzono pozytywnie, że właściciele majątków niemieckich i małorolni Niemcy ustawiali w specjalny, z góry nakazany sposób sterty zboża, aby lotnik wiedział, że jest to własność niemiecka. Mianowicie stawiano sterty zawsze po 5, dwie pary w odstępie każda 30 kroków i piąta sterta zawsze w kierunku wschodnim także w odstępie 30 kroków. Mniejszy gospodarz, niemający plonu na 5 stert, stawiał 3 sterty, parę i w dostępie 60 kroków trzecią też na wschód skierowaną. Poza tym kobiety wywieszały na parkanach w chwili nalotu pościel lub bieliznę białą”.
„Wypadki ujawnienia krótkofalowych stacji nadawczych były bardzo liczne w całym kraju. Wniosek z tego jest tylko jeden: w Nowej Polsce nie może pozostać żaden Niemiec. Metodę likwidacji podał sam Hitler, wysiedlając i mordując ludność zachodnich obszarów Polski.”. (L.dz.2795/40).
„…Szef Saperów Armii, ppłk Szmidt, był ciągle zagadkowy, aż wreszcie zainteresował się nim Oddział II i podobno aresztowano go z powodu działalności jego żony Niemki. Jako fachowiec był bardzo ceniony…
…Wreszcie czwarty turnus rezerwistów obejmował grupy analogiczne do trzeciego powołania, rozpoczynając się 14.VIII. aż do wojny włącznie. Był to element stosunkowo najsłabiej przygotowany, bo starszy, słabo zgrany z całością i przeciążony intensywnymi pracami. Ponadto trzeba zaznaczyć, że między 3-cim i 4 – tym turnusem była przerwa 5-dniowa, kiedy dywizja nie była ubezpieczona żadnym specjalnym oddziałem wskutek braku przewidywań na szczeblu korpusu…” (L.dz.3895/40).
„W dniu tym nadeszły wreszcie mapy — podobno sprowadzone samolotem z Warszawy. Niestety, wśród bardzo obfitego kompletu map nie było chociażby jednego egzemplarza map „Tarnów” i „Pilzno”, tj. tego właśnie terenu, na którym stała i rozpoczynała walczyć 24.D.P. Sprawy tej nie mogę sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko świadomą działalnością na szkodę dywizji. Prawdopodobnie było to działanie dywersji nieprzyjaciela”. (L.dz.5167/40).
„Penetracja szpiegowska szła tak daleko, że w końcu m-ca lipca osobiście aresztowałem (zresztą przypadkowo) penetrującego rejon umocnień pomocnika attache” wojskowego niemieckiego kpt. Sztabu Generalnego von. Ludendorffa. Starania dowódcy 8.D.P., płk dypl. Furgalskiego u władz administracji cywilnej, by zamknąć ruch autobusowy w rejonie umocnień twierdzy lub ograniczyć go tylko do przejazdów nocnych nie przyniosły pozytywnych wyników. Wydany dopiero po dłuższym czasie zakaz przelotów samolotów pasażerskich nad obszarem Modlina nie był w pełni respektowany. Ludność niemiecka, zamieszkująca zwarcie rejon Modlina (Nowy Modlin), w części zhitleryzowana, nie została wyewakuowana”. (L.dz.2778/40).
„Dzień 14.VIII. 1939 r. należy przyjąć jako moment zwrotny akcji policji w stosunku do bojowych organizacji niemieckich. Przystąpiono do rewizji i aresztowań, już w przeciągu pierwszych trzech dni rezultat przeszedł oczekiwania. Aresztowano około 150 członków J.D.P. i G.D.A. z dowodami winy. Wykryto kilka magazynów broni i materiałów wybuchowych. Często mniej odważni, czując się zagrożeni, pozostawiali broń w kryjówkach i uciekali do Niemiec. Kilka magazynów broni odkryto już bez sprawców.
Wobec oczywistego stwierdzenia, że spisek przenika głęboko w legalne organizacje niemieckie i nadaje im właściwie charakter organizacji przygotowujących powstanie, przystąpiono do aresztowań, co czynniejszych ich członków i zamykania lokali partyjnych”.
„Jednak ta działalność władz bezpieczeństwa nie została w tych rozmiarach zaakceptowana przez władze centralne. Premier Składkowski polecił zwolnić większość przetrzymywanych i pozostawić tylko 80 Niemców. Również na polecenie min. Grabskiego zwolniono b. senatora Wiesera. Polecenia te zostały wykonane, z tym, że nie wypuszczono z więzień tych wszystkich, co, do których istniały dowody winy, a było ich około 140. Uderzenie jednak było tak mocne, że prawie wszyscy zwolnieni z więzienia natychmiast uciekli do Niemiec. Planowana akcja wewnątrz nie udała się. Tymczasem ilość dowodów mnożyła się a ilość aresztowanych mimo wszystko wzrosła do liczby 200 osób. W czasie dochodzeń skonfiskowano ponad 100 granatów ręcznych, około 400 rewolwerów z amunicją, wśród nich duża ilość Walterów w opakowaniu fabrycznym, kilkadziesiąt kg materiałów wybuchowych i kilkanaście karabinów maszynowych. Prócz tego dwa odbiorniki krótkofalowe, przeznaczone dla odbioru ze stacji wrocławskiej sygnału rozpoczęcia akcji. Między innymi w kościele ewangelickim w Siemianowicach w kryjówce pod wielkim ołtarzem znaleziono ponad 100 rewolwerów. Dużo broni krótkiej i granatów było pochodzenia czeskiego, widocznie zabranych podczas zajmowania Czechosłowacji”.
„Natomiast akcja niemiecka z zewnątrz przybierała coraz ostrzejsze formy. W ostatnich 10-ciu dniach przed wojną atakowano granicę: urządzono napad na urząd celny w Wilczej Dolnej powiat Rybnicki. Ostrzeliwano stale znajdującą się na granicy fabrykę materiałów wybuchowych w Krywałdzie pow. Rybnicki. Bandy dywersyjne Freikorps jednak nie zapuszczały się głębiej w teren polski, ograniczając się do ostrzeliwania posterunków i obiektów. Kliku strażników granicznych zabito. Na samej granicy wojska nie było i cały ciężar przeciwakcji leżał na barkach straży granicznej i policji, które ze sobą współdziałały na podstawie wydanej instrukcji. Wojewoda śląski do pomocy usiłował użyć Związku Powstańców Polskich, ale ponieważ nie mógł otrzymać broni, usiłowania jego były bezskuteczne”.
„Jeden z aresztowanych Niemców w Bielsku zeznał, co zresztą potwierdzone było innymi zeznaniami i faktami, że Niemcy projektowali rozpoczęcie akcji na Śląsku w nocy z 21/22 sierpnia. Hasło miało być nadane przez radio wrocławskie. Akcja miała być równoczesna z wewnątrz i z zewnątrz. Data ta miała być terminem rozpoczęcia działań wojennych. Ten sam Niemiec zeznał, że dla upozorowania powstania na Śląsku niemieckie bojówki miały rzucać petardy i bomby na obiekty niemieckie, ale tak, aby ludziom nie robić krzywdy. Jedną z takich bomb podłożono pod spółkę wydawniczą Kattowitzer Zeitung w Katowicach – wybuch był silny, ale ofiar w ludziach nie było. W Białej nastąpił wybuch, który zniszczył cały piętrowy Dom należący do Niemca, czynnego członka J.D.P., ale ludzi wtedy tam nie było. W trakcie dochodzeń ustalono również, że wicekonsulat niemiecki w Cieszynie wystawiał obywatelom polskim paszporty niemieckie dla umożliwienia im ruchów przez granicę, przewożenia materiałów wybuchowych, utrzymania łączności itp. Na kilka dni przed wojną cały wicekonsulat odstawiono pod eskortą policji do ambasady niemieckiej w Warszawie, jako represję, zdaje się za podobny wypadek, który miał miejsce w Prusach Wschodnich z jednym z konsulatów polskich”.
Do momentu wybuchu wojny żadnej akcji dywersyjnej wewnątrz Śląska nie zanotowano. Mobilizacja odbywała się bez przeszkód. Atmosfera jednak wskazywała na stan poważny i ludność, zwłaszcza napływowa, opuszczała Śląsk. Pomimo prawie całkowitego zamknięcia ruchu granicznego w przeciągu dwóch tygodni ani władze polskie ani niemieckie nie podjęły żadnych kroków, aby powrócić do stanu normalnego, co wskazywało, że zbliża się kryzys. Te fakty jak i to, że wywiad poufny donosił, że koncentracja wojsk niemieckich postępuje stale i że zachodnia Słowacczyzna zapełniona jest wojskiem niemieckim utrwalały nas w przekonaniu, że wojna zbliża się szybko. Na dzień przed wojną ranny na granicy polskiej dywersant zeznał, że w stronie Zabrza (Hindenburg) gromadzą się duże oddziały Freikorps’u, mające rozkaz wkroczenia nazajutrz.
Akcja niemiecka na Śląsku miała liczne odgałęzienia na terenie sąsiednich województw. Jedną z głównych figur był niejaki Kamiński z Siemianowic, pod którego nadzorem m.in. było 8 składów materiałów wybuchowych. Na podstawie jego zeznań wykryto składy w pobliżu tunelu w kieleckim i w powiecie częstochowskim. Zbliżała się chwila całkowitego zlikwidowania organizacji sabotażowo-dywersyjnych, przeszkodził temu wybuch wojny”. (L.dz.l053/Rj/40/tj.).
Przytaczałem już meldunek L.dz.1533/40 o inżynierze z P.Z.L. i swój meldunek o P.Z.Inż. Oba meldunki pozostały bez jakiejkolwiek reakcji. Przypominam też tutaj jaszcze raz o skrzyniach z amunicją, które dostarczane na linię bojową, wśród ciężkich walk, a w których po otworzeniu okazała się amunicja ślepa (L.dz.11/40), o zakupie nieużytecznych zupełnie 220 mm moździerzach oraz nieprzyjęciu oferty czeskiej (już po Zaolziu) na przejęcie ich sprzętu, między innymi samolotów oraz dział 240 mm, które potem zburzyły Warszawę.
Jeszcze w lutym 1939 roku mówił mi o tym generał Miller i podpułkownik Ciałowicz. Obaj twierdzili, że generał Maciejowski odrzucił czeską ofertę, gdyż „sprzęt potrzebny wybudujemy sobie sami”. Ta decyzja wywołała liczne niepochlebne komentarze i oburzenie wśród oficerów G.I.S.Z., którzy zdawali sobie sprawę z faktu zbliżania się wojny i nieposiadania przez nas dostatecznej ilości właśnie artylerii, czołgów i samolotów. O nieprzyjętej przez nas ofercie pisał również londyński Dziennik Polski z dnia 17 czerwca 1941 roku.
Do nieświadomej (chcę wierzyć) działalności „piątej kolumny” należy też zaliczyć nawoływanie przez podpułkownika Umiastrowskiego, przez radio, ludności męskiej do ucieczki, co spowodowało kompletne zatłoczenie wszystkich naszych dróg setkami tysięcy uciekinierów, sparaliżowało możność manewru wojskowego i zdemoralizowało żołnierza walczącego. „Skutki tego hasła do ucieczki rzuconego przez radio, opisują setki sprawozdań w najtragiczniejszych barwach i stwierdzają, że w tym fakcie należy szukać jednej z głównych przyczyn tak szybkiej klęski wojska.
Wspominałem już wielokrotnie o „specyficznym wynalazku” (podobno generała Stachiewicza) „tajemnicy” wojskowej. Zastosowano ją z kilku przyczyn:
– jako prawdziwą ochronę przed gadulstwem, lekkomyślnością itd.;
– jako kurtynę, zasłonę, za którą ludzie sanacji ukrywali brak przygotowań, rzeczywisty stan rzeczy, swoją głupotę i swoje lenistwo, a może i swoją zdradę stanu;
– z obawy, aby patrioci i ludzie zdolni i mający poczucie odpowiedzialności, znając tragiczną, prawdę, nie wkroczyli energicznie — tak czy inaczej nie usunęli niedołęgów, nierobów, głupców i zdrajców.
Gdyby gros korpusu oficerów zawodowych wiedziało, jaki jest rzeczywisty nasz stan zbrojeń i przygotowań do wojny, roznieśliby tak Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, jak Ministra i Szefa Sztabu. W końcu nikt już nic nie wiedział. Ile ta swoiście pojęta „tajemnica” szkód wyrządziła przed wojną i podczas kampanii jesiennej w Polsce, niech świadczą poniższe głosy, które są tylko drobnym ułamkiem wszystkich, które mógłbym przytoczyć z setek sprawozdań.
„W maju 1939 r., pismem Biura Pers. z podpisem śp. płk Mariana Chilewskiego (pismo to zostawiłem w aktach u ppłk Zamersa) otrzymałem poufne zawiadomienie, jako ściśle i tylko do mojej wyłącznej wiadomości, o następującej mniej więcej treści: „Pan Marszałek wyznaczył Pana Generała na wypadek mob. dowódcą rezerwowej dyw. Piechoty”. Schowałem to pismo do żelaznego biurka i trzymałem treść jego w tajemnicy nawet przed Dowódcą O.K. Dnia 11.IX. rano przyjeżdżam do Łucka i nikt mi nie może wskazać, gdzie jest M.S.Wojsk. Przypadek zrządził, że spotkałem znajomego ppłk ze sztabu M.S.Wojsk, i ten pod sekretem wyprowadził mnie na drogę, gdzie w zakonspirowanej wsi mieścił się sztab M.S.Wojsk.
„Wnioski moje, to: (…) i wszędzie, stale, bezcelowa tajemnica”. (L.dz.2718/40).
„Bzik tajności” unicestwił od samego początku wszelką możność łączności, gdyż grupa operacyjna znała tylko sygnał wywoławczy i falę Armii i swoich dywizji. Sygnałów i fali sąsiadów nie znała zupełnie. To było tajne! ”.(L.dz.2795/40).
„W roku 1939 w marcu pierwszy pomruk wojenny potrząsnął garnizonem bydgoskim. Ja osobiście dowiedziałem się o tym od swojego ordynansa, kanoniera Rybaczuka, który przygotowując do golenia zakomunikował mi, że w nocy do dak’u przybyli rezerwiści. Nic o tym nie wiedziałem, bo tajemnica wojskowa widocznie mnie do tego nie upoważniała. Wyleciałem jak z procy z domu i na ulicy Gdańskiej spotkałem gen. Skotnickiego…
Aczkolwiek tajemnica wojskowa nie pozwalała „nic” wiedzieć, to jednak wiedziałem, że Gdynia ma działać według własnych rozkazów. Przekonałem się później, że nasza tajemnica wojskowa udała się całkowicie, jeżeli chodziło o nas, starszych dowódców, natomiast dla Niemców wcale nie była tajemnicą i oni o wszystkim byli dokładnie poinformowani. Utrudnianie możliwości działania radia za pomocą przydługich szyfrów oraz kryptonimów nazw oddziałów, wywołujące nieopisany bałagan u dowódców wszystkich szczebli, uniemożliwiło prawie zupełnie korzystanie z tego wspaniałego środka łączności”. (L.dz.1683/40).
„… W drugiej połowie sierpnia zmobilizowano II Korpus (27. i 13 D.P.). Jednocześnie z rozkazem mob. zostało zarządzone przetransportowanie tych dywizji, przeznaczonych uprzednio do odwodu naczelnego Wodza, w rejon armii „Pomorze”. Inspekcjonujący 27.D.P. gen. bryg. Sosnkowski nie był o tym powiadomiony, a nawet na interwencję płk Dehmela — Ppłk Marecki po uzgodnieniu z płk Jakliczem zabronił udzielania informacji Inspektorowi Armii o przeznaczeniu tej dywizji. Dowódcy O.K. otrzymali dopiero 30.VIII. instrukcję mobilizacyjną, zawierającą przeznaczenie jednostek pozadywizyjnych, tak mobilizowanych na ich terenie jak i przybywających na teren O.K. Instrukcja ta była opracowana już w maju i poprawiano w niej drobiazgi. Sądzę, że to było opóźnienie mające na celu nieujawnienie tajemnicy. A skutek — błąkanie się oddziałów po terenie w czasie wojny…
Zachowano w tajemnicy do ostatniego dnia sprawę przeniesienia się Sztabu Głównego do nowego m.p. na Rakowieckiej, przy czym system łączności wewnętrznej był tak skomplikowany, że przez pierwsze dwa dni nie można było odszukać szybko miejsc pracy poszczególnych oficerów Sztabu Naczelnego Dowództwa”. (kpt. dypl. art. U. — bez liczby).
„W Warszawie odnaleźć Naczelne Dowództwo było nadzwyczaj trudnym, gdyż, jak się okazało, nikt z nas w Sztabie Armii poza samym dowódcą nie wiedział o zakonspirowanym schronie przy ul. Rakowieckiej, natomiast w Sztabie Głównym i komendzie miasta otrzymywało się odpowiedzi od żandarmów i oficerów: „zabrali swoje żony i rzeczy i uciekli samochodami” oraz tym podobne odpowiedzi. Rozkazów z Naczelnego Dowództwa nie otrzymano, gdyż oficer wysłany do Warszawy powrócił z wiadomością, że Sztab wyjechał nie wiadomo gdzie, co okazało się nieprawdą, lecz ani komenda miasta ani nikt nie wiedział dokąd”. (L.dz.256/39).
„…Wreszcie wpojona w ostatnich latach w wojsku przesadna w stosowaniu tajemnica wojskowa w skutkach była fatalna. Wszystko było tajemnicą. A więc dla mobilizującego się 201.p.p. tajemnicą było, z jakich baonów O.N. ma się składać (d-ca 201.p.p. ppłk Rogalski zwrócił się do mnie dn. 4.IX. z zapytaniem, z jakich właściwie baonów O.N. ma się składać jego pułk. Ja nie mogłem mu na to pytanie odpowiedzieć, bo O. de B. 55 DP było trzymane pod zamknięciem przez szefa sztabu ppłk dypl. Pawlika, który nie chciał oficerom sztabu tego zdradzić).
Żołnierz-rezerwista, gdy wypadkiem w nocnym marszu na 10 minut odszedł od swojej kompanii — przepadał bezpowrotnie dla swojego oddziału, o ile później nie napotkał kogoś znajomego ze swoich kolegów, gdyż wiedział jedynie, że jest z „Pantery”. „Pantery” nikt z żandarmów ani obcych oficerów nie mógł mu wskazać, bo był to kryptonim kompanii, zmieniany zresztą, co parę dni w baonie, a nie podawany z powodu zbyt wielkich trudności technicznych do wiadomości nawet w ramach pułku.
Nazwiska dowódców pułków, nie mówiąc o dowódcy dywizji, jak również numery nowo sformowanych oddziałów były tajemnicą już nawet dla dowódców plutonów. W tych warunkach trudno się dziwić, że pogubieni żołnierze lub czasem całe pododdziały były do końca wojny według utartej przez siebie nomenklatury „rozbitkami”…” (L.dz.2740/40).
„…Tajemnica transportów jest tak duża, że dowódca dywizji nie może wiedzieć, gdzie wyładują się różne oddziały. Oddziały te otrzyma on już w wyznaczonych im przez kierownictwo transportów rejonach kwaterunkowych, nieraz bardzo odległych. Wskutek tego, gdy dywizja otrzyma rozkaz przemarszu do rejonu na wschód od Ostrołęki, okaże się, że niektóre oddziały niepotrzebnie nadrabiają drogi, względnie odbywają ją tam i z powrotem. Podjęte wprost ze stacji wyładowczej mogłyby te oddziały udać się bezpośrednio do nowego rejonu w myśl nowego zadania.
Również oddziały wyładowcze nie wiedzą z powodu tajemnicy, gdzie mieści się dowództwo dywizji i nie mogą od razu meldować przybycia. Wskutek tego niepotrzebne poszukiwania, jeżdżenia, obawy i nieprzybycie poszczególnych oddziałów. W przyszłości należałoby zlikwidować tajemnicę przed własnym dowództwem.
W nocy z 7/8 i w ciągu dnia 8.IX. 33 DP przechodzi do rejonu płn. od m. Łochów. Most na Bugu, przez który w ciągu doby mają przejść cztery wielkie jednostki i masy uciekinierów cywilnych oraz szosa Wyszków-Łochów są zatłoczone do niemożliwości. Oddziały różnych dywizji mieszają się wzajemnie, a późniejsze uporządkowanie ich natrafia na poważne trudności z powodu masy kryptonimów, którymi te oddziały ponazywano. Mieszają się imiona ludzi, nazwy miejscowości, zwierząt itp.; poszczególni strzelcy nie wiedzą, do jakich oddziałów właściwie należą. Podobne trudności zajdą jeszcze niejednokrotnie w dalszym ciągu naszej kampanii, nie będę jednak o nich więcej wspominał. Uważam jednak, że na przyszłość kryptonimy należałoby zostawić tylko dla rozmów telefonicznych, gdzie zawsze na centralach będą odpowiednie spisy, natomiast bezwzględnie należy je skasować w oddziałach wojska. Z kryptonimami, tak ujętymi jak dotychczas, zrobiliśmy sobie wielką krzywdę”. (L.az.1844/39).
„… Dużo szkody przyniosła zbyt daleko posunięta ochrona tajemnicy wojskowej i zwyczaj nazywania oddziałów kryptonimami jak ‘Orzeł”, „Jan” itp. Żołnierze, którzy zgubili oddział, bądź też całe pododdziały, będące na rozpoznaniu lub detaszowane, nie mogli się nigdy dowiedzieć, gdzie jest ich oddział i nikt im tego nie mógł wskazać, bo nie wiedział, co za oddział kryje się pod danym kryptonimem”. (L.dz.954/40).
„…Znowu mania tajności uniemożliwiła mi zorientowanie się w losach, jakie czekają jeden z pułków dywizji, natomiast nikt z dowództwa Armii nie uważał za wskazane i możliwe poinformowanie mnie w czasie przejazdu przez Rzeszów o losach, jakie mają czekać całą dywizję”. (L.dz.5167/40).
„… Główną myślą przewodnią było „utrzymać warunki obronne” wszędzie. Kilkakrotne próby zmierzające do takiego ujęcia kwestii, by Sztab Główny interesował się tylko, tym, co powinno właściwie obchodzić wojsko, nie znalazły aprobaty władz; wszelkie konkretne opracowania i plany w dziedzinie leśnej i melioracyjnej były stale odrzucane, głównie z powodu konieczności zachowania jak najdalej idącej tajemnicy wojskowej”. (L.dz.4359/40).
Wszystko było „tajemnicą” przed… polskimi oficerami. Niemcy jednak, dziwna rzecz wszystko wiedzieli. I znów jako pars pro toto przytaczam choć kilka tylko przykładów.
„…Wkrótce odszukałem płk Raganowicza — opowiadał mi o bohaterskich bojach na kierunku przeprawy Chełsty (bardzo ciekawe, że Niemcy Narew forsowali dokładnie w tych samych miejscach, co własne oddziały podczas ćwiczeń letnich 1938 r.)”. (L.dz.1066/39).
„…Na wypadzie nocnym na Brok zabiliśmy jakiegoś oficera niemieckiego jadącego motocyklem. W rzeczach jego znaleziono mapę polską 1:300.000 z niemieckimi napisami ołówkiem (dermatograf), dokładne rozlokowanie wojsk polskich po mobilizacji, kierunki naszych uderzeń, skład dywizji, ilość dział, ludzi itp., a w legendzie podane nawet nazwiska dowódców. Sądzę, i zresztą było to zdanie pana płk Buslera i oficerów pułku, że ktoś w naszym Sztabie Głównym musiał być zdrajcą, zwłaszcza, że był to dopiero 10-ty dzień walki”. (L.dz.2799/40).
„…Niemcy nie spieszyli się z zajęciem miasta… Jako pierwszych wprowadzili do Warszawy swoich rannych, których chcieli umieścić w nieegzystujących szpitalach. Następnie wkroczyło Gestapo i to po cywilnemu. Jak dobrze byli poinformowani, świadczy fakt, że wpadli — bez pytania o drogę — do domu przy ul. Czerniakowskiej 202 i na drugim piętrze przeprowadzili rewizję w mieszkaniu oficera O.II”. (L.dz.32/39). (…).
Konkluzja: W okresie marzec 1939 — sierpień 1939:
— Czasu znów nie wykorzystano, gdyż nie zrobiono najwyższego wysiłku, aby przygotować się do wojny. Dotyczy to tak Państwa, jak wojska i przemysłu;
— Nadal wydawano pieniądze zbrodniczo, a oszczędzano właśnie na obronie Państwa;
— Zmarnowano fundusze: Obrony Narodowej i pożyczki lotniczej;
— Zmarnowano „…skarb zapału i ofiarności, z jakim szedł Naród polski do tej wojny”. (L.dz.1620/39).
Zasadniczą cechą tego okresu była nerwowa, chaotyczna improwizacja z jednej strony (na przykład prace operacyjne, fortyfikacyjne itd.), z drugiej nadal lekkomyślna beztroska (wstrzymanie prac w terenie, niewłaściwa oszczędność, spóźniona mobilizacja, lekceważenie spostrzeżeń i meldunków dowódców Armii, kłamstwa i głupkowata propaganda itd.).
Może już było za późno na reorganizację wojska polskiego na dużą skalę, może za późno na dostateczne wyposażenie go w nowoczesny sprzęt i uzbrojenie, ale nie było za późno na inny, lepszy, zgodniejszy z zasadami „Plan operacyjny”, nawet, jeżeli go się z konieczności improwizowało.
———————————————–
Przypisy źródłowe
[1] Były długoletni attache’ wojskowy w Warszawie.
[2] Moja uwaga: To rozumie każdy podporucznik i takie ujęcie sprawy przez płk Jaklicza jest — w moim pojęciu — obrazą Naczelnego Wodza, generała Sikorskiego, dla którego był ten raport pisany. Ale przygotowanie różnych planów wojny na podstawie analizy możliwości takiego czy innego przebiegu walki i ustalenie dokładne na papierze wielu najróżniejszych hipotez i naszych reakcji na nie, było obowiązkiem w czasie pokoju Generalnego Inspektora, Szefa Sztabu Głównego i… Szefa O. III Sztabu Głównego. Czyli długoletnia praca wyżej wymienionych dowódców i sztabów musiała dać dokładną odpowiedź na papierze, co zrobić, gdy tak będzie, a co zrobić, gdy inaczej, no, i co potem robić? I tak dalej w kółko. Przebieg kampanii wrześniowej pokazał, że byli wszyscy, nie wyłączając Marszałka Rydza-Śmigłego, z wyjątkiem gen. Kutrzeby i częściowo gen. Przedrzymirskiego – wszystkim zaskoczeni i nie byli na nic przygotowani,
[3] Moja uwaga: to śmieszne! Bez tego w ogóle by nie można zacząć walki. To był właśnie „plan rozwinięcia i działań wstępnych”.
[4]Moja uwaga: 1) to jest frazes, mający usprawiedliwić brak planu. 2) Dzisiaj wiemy na pewno, że Marszałek Rydz-Śmigły nie dał dowódcom armii żadnych wytycznych. Toteż w chwili załamania się w kilku miejscach frontu, dowódcy armii nie wiedzieli, co robić, zwłaszcza, że łączność zupełnie nie działała. I to była jedna z głównych przyczyn klęski.
[5] Moja uwaga: Więc czyj to był plan? Naczelnego Wodza? Szefa Sztabu? Czy pułkownika Jaklicza?
[6] Moja uwaga: Niestety przebieg kampanii wrześniowej nie wykazał, aby odwrót ten był „rozplanowany”.
[7] Moja uwaga: 1) płk Kopański nic o tym nie wspomina. 2) To było przecież w ogóle zadanie
Szefa 0. III. Cóż on innego miał do roboty?
[8] Moja uwaga: Dość wcześnie sobie o tym przypomniano. Co robił O. III Sztabu Głównego przez tyle lat pokoju?
[9]Moja uwaga: Przecież mieliśmy milion bezrobotnych.
[10]Moja uwaga: …bo oszczędzano nierozumnie. Pieniądze na obronę — i to w 1939 roku — musiały się znaleźć i były też. F.O.N. leżał nietknięty w banku, a remuneracje — w lipcu 1939 roku — pochłonęły też setki tysięcy. Każdy generał dostał po 2.500 złotych. Jeżeli było generałów tylko stu, wynosi to ćwierć miliona złotych. A dostali poza tym wszyscy oficerowie:
1) w Sztabie Głównym (podaje kpt. Utnik);
2) w Sztabach zmobilizowanych armii.
Ile dni mogły za te pieniądze tysiące robotników kopać rowy, łub zakładać druty, lub wycinać drzewa na przedpolu pozycji? lub itd. Jak mało wyobraźni i poczucia odpowiedzialności mieli ci ludzie, odpowiedzialni za los Państwa:
1) Przecież już w pierwszych dniach wojny wyrzucano milionami papierowe pieniądze.
2) Wojna zniszczyła miliardowe wartości, dorobek’ narodowy dziesiątek lat, bo „oszczędzano” na obronę.
3) Okupacja najeźdźców wyciągnęła z kraju dalsze miliardy.
[11] Moja uwaga: Stracony od roku 1926 do 1939 czas trudno było odrobić. To prawda! Ale czemu stracono czas od marca do września 1939?
— nie wzięto robotników tylko żołnierzy;
— plany fortyfikacji polowych (nie były przedtem zrobione) — robiono zbyt późno i zbyt długo (do czerwca 1939 r.);
— ciągle je zmieniano (Biegański, Łakiński i wielu innych), potem leżały 6 tygodni w O.I.S.Z. do zatwierdzenia (Utnik);
— do końca lipca nie pozwolono pracować na gruntach prywatnych, materiały saperskie dostarczono zbyt późno, częściowo w końcu lipca i w sierpniu, mimo ciągłych nalegań dowódców armii.
[12] Moja uwaga: Ten punkt „b” zupełnie już wyraźnie pokazuje, jak płk Jaklicz nawet teraz jeszcze — pod koniec sierpnia, — więc w przededniu wojny, gdy koncentracja niemiecka zupełnie dokładnie już nam była znana, zupełnie nie doceniał niesłychanej wprost dysproporcji sił obu stron (nie tylko ilościowej, ale również i przede wszystkim jakościowej), a zwłaszcza broni panc. i lotnictwa niemieckiego. Widać w całym tym planie, a szczególnie w tym punkcie, że płk Jaklicz „skoncentrowawszy całokształt pracy operacyjnej Sztabu Głównego do końca 1938 r. na przygotowaniu planu wojny z Rosją”… zupełnie nie znał i nie doceniał ani wojska niemieckiego, ani potęgi i możliwości Trzeciej Rzeszy.
[13] Moja uwaga: Bez lotnictwa, czołgów, artylerii ciężkiej i przeciwpancernej i artylerii przeciwlotniczej.
[14] Moja uwaga: Jak Marszałek Rydz-Śmigły to chciał nie dać przy takim rozstawieniu sił?
[15] Moja uwaga: Znów frazesy — oficer Sztabu Generalnego ma zawsze, a w szczególności na wojnie, mieć „najwyższe napięcie uwagi” przy swojej pracy, zwłaszcza pracy operacyjnej.
[16] Moja uwaga: Gen. Dąb-Biernacki postarał się o to, że Armia Odwodowa bez decyzji Naczelnego Wodza i bez „najwyższego napięcia uwagi sztabu” została doszczętnie rozbita przez Niemców — każda Wielka Jednostka osobno i gruntownie.
[17] Oficer do zleceń Generalnego Inspektora.
[18]Tak jak cały nasz „plan operacyjny” przeczył wszelkim zasadom logiki, strategii i naukom długoletnim W.S.Woj., tak samo powierzanie W.J. piechoty odcinków obronnych od 40 do 50 km przeczyło powyższym zasadom, jak i regulaminowi naszemu „Ogólna Instrukcja Walki” (Wyciąg: działania obronne) — Warszawa, 1938 r., który na str. 12, w rozdziale II., punkcie 20, brzmiał: „D.P. jest w możności zorganizować obronę stałą w przeciętnych warunkach terenowych na froncie 7-8 km” i dodaje w pkt. 24 na str. 15 rozstawnym drukiem: „Z pozycji głównej nie ma odwrotu”.
[19]W części I twierdzi płk Jaklicz, że już były wykończone.
[20] W trakcie opracowywania planu transportowego do innego rejonu.
[21] Transport jednej dywizji piechoty wymagał 50 pociągów 1OO-ośiowych, wiec 50 x 50 = 2500 wagonów. Czyli dla dwóch dywizji piechoty (13 i 27) — 5.000 wagonów.